Chronologicznie od tyłu.
Właśnie skończyłam prace winiarskie, mianowicie pierwszy nastaw spuściłam, wyrzuciłam owoce (co można zrobić z przefermentowanych winogron? Nie znalazłam), umyłam baniaczki, wlałam z powrotem do butli, zarurkowałam i stoją. Jutro zrobię zdjęcie jak stoją, przy jakimś lepszym świetle. Wcześniej wyglądały tak:
Na razie wino jest mętne, wygląda na to, że trupki drożdży jeszcze pływają, ale myślę, że teraz przez kolejny miesiąc stania w balonie wszystko opadnie i zrobi się klarowne. Chyba, że się mylę, to proszę o porady. A w smaku jest całkiem jak... wino. Nawet Łu stwierdził, że się nada, więc miło. Wyszło wszystkiego jakieś 16 litrów. Licząc po 15 zł za butelkę, to w zasadzie nakłady finansowe się zwróciły, a kupiłam chyba wszystko co się dało (rurkę do spuszczania wina dostałam od taty), czyli i balony, rurki, korki, i drożdże, cukier, alkolomierz (nawet dwa, bo jeden do wysokoprocentowych się okazał) i cukromierz.
A teraz sobie siedziałam powoli degusutjąc:
A nalewki z pigwowca też się dzieją. Żeby nie było, że wszystko idzie ślicznie, to z jednej się zrobiła galaretka. Zaczęłam ją rozcieńczać (podgrzałam - zgodnie z sugestią kolegi, dodałam soku ze świeżego ananasa - to już moja własna inwencja, bo na galaretkę działa przeciwgalaretkowato, ale wychodzi, że na pektyny chyba nie), jeszcze próbowałam przefiltrować, ale to wyszła jakaś porażka. Wzięłam kawałek materiału, dość gęsty, ale bez przesady. Nic się nie przesączało. Jakieś kropelki. Myślałam, że tatko coś doradzi, ale doradził, żebym po prostu dała do słoika i miała galaretkę. To dałam wszystko do słoików, ale już galaretki nie ma, bo dodałam flaszkę krupniku. A może to przez tego ananasa. W każdym razie stoi sobie w szafce i za parę miesięcy zobaczę co wyszło.
Jest jeszcze ta druga wersja. Pięknie maceruje się w słoju na słonecznym oknie i ma przepiękny, słoneczny kolor. Jutro postaram się dodać zdjęcia.
Aha, ale zaczęłam od wina zwycięstwa lub porażki. No cóż,wybory mamy. Czekamy na wyniki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz