...bo ciągle tylko przetwory i przetwory, jakby to było najciekawsze na świecie. Na umieszczenie na bloga, to może jest, przynajmniej dla mnie, choć dzieje się nie tylko to.
Po pierwsze to zrobiłam maminową sałatkę z buraczków. Dostałam trochę warzyw od mamy koleżanki, z czego buraczków był całkiem niezły sobie woreczek, wystarczyło akurat na 15 słoiczków.
Poza tym pozbierałam u Tatusia owoce derenia. Było tego co najmniej kilogram takich praktycznie już przejrzałych, co to spadały z krzaczka po dotknięciu gałązki. Zatem owoce do słoika, spirytus, krupnik... Miałam też mniej więcej szklankę zebranej tydzień wcześniej aronii. Nie miałam co z nią zrobić. Z dżemu aroniowo-aktinidiowego (jak w latach ubiegłych) wyszły nici, bo ani aronii, ani aktinidii w tym roku praktycznie nie ma. Zatem dojrzewa na oknie aroniowa dereniówka. Kolor aronii, zapach (na razie i mam nadzieję, że tak zostanie) derenia.
Jakby mi było mało alkoholu to pozbierałam dzisiaj winogrona. Niestety, również bardzo mało, bo albo je jakaś zaraza dopadła, albo szpaki jednak mnie ubiegły, i bardzo dużo owoców było nadgniłych i zeschniętych. Udało się zebrać w misce jakieś 5 kg czystych owoców, trochę białych, trochę czerwonych. Cokolwiek mało, ale co robić? Pogniotłam, wrzuciłam do balonu. Mam zamiar dać więcej wody i cukru, niż przepis przewiduje. Może kilka butelek wyjdzie, choć na wiele nie liczę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz