W poprzednich latach jakoś krzaczki porzeczek mi mszyce niszczyły, przez co owoców było niewiele. W tym roku nie dość że dużo, to jeszcze prawie tak wielkie jak małe wiśnie.
Zebrało się ponad 2,5 kg z jednego i pół krzaczka. To pół krzaczka, bo nie zauważyłam, że jedne były wcześniejsze i już duża część obleciała albo przyschła.
O dziwo do czarnej porzeczki, mimo iż taka kwaśna, nie trzeba dawać tak dużo cukru. Ja na te 2,5 kg dodałam jeden kg cukru i w sumie mogłoby być mniej. Mogłam też dodać brązowy cukier trzcinowy, ale 'too late'. I tak przepyszny i Łu pewnie będzie go wyciągał w pierwszej kolejności. Aha i wcale nie musiałam go za długo gotować. Może pół godziny odparowywałam w garnku i chyba będzie dobrze.
No i zastanawiam się jeszcze, co można robić innego z tych owoców. W tym roku to w zasadzie na wszystko przepis: owoce + cukier = coś (dżem, galaretka, konfitura, powidła). Może by coś zacząć eksperymentować? Takim moim wyjątkowym dżemem była aktinidia z aronią. Jednak w tym roku aktinidii nie będzie. Są jakieś pojedyncze owocki:
I w zasadzie aronię będę musiała chyba zrobić samą. Dotychczas traktowałam ją jako dodatek do czegoś.
A na koniec jakiś ptaszek, którego nie mogę zidentyfikować, trochę jak wróbelek, ale jakby mniejszy i bardziej popielaty. Często kica po brzozach szukając czegoś do zjedzenia, ale zawsze tak, że trudno mu się przypatrzeć:
I tu może pani kląskawka, ale również słabiutko widać:
Chyba jednak trzeba zainwestować w statyw i większą lufę.
Heh, nie wiedziałam, że masz czarne porzeczki. Oberwałaś wszystkie? Bo ja uwielbiam, a nie mam dostępu, mój krzak zupełnie łysy...
OdpowiedzUsuńHmm, może jakieś pojedyncze jeszcze się znajdą. :(
Usuń