Choć nie są to takie leśne czy ogródkowe maliny. Kupiłam od lokalnego rolnika. 10 kg. Ponad połowę przerobiłam wczoraj, dzisiaj jeszcze wykańczam.
Pomroczność jasna mnie dopadła, bo kupiłam przy okazji 6 kg wiśni. Połowa się kisi w garnku wydrelowana, na drugą nie mogę patrzeć, bo jeszcze z pestkami. Wiem! Kompoty zrobię! Mam dużo słoików litrowych, z którymi nie wiedziałam co zrobić. No dobra, to dygresja. Miało być o malinach.
Z drugiej połowy malin:
- część zmiksowałam i zamroziłam;
- część wstawiłam do obgotowania i na sok dopiero dzisiaj; sok już jest, pulpę chcę przetrzeć i zrobić dżem bez pestek;
- część oddzieliłam i schłodziłam; dziś kupiłam spirytus nalewkowy 60 proc. (kurcze, zwykłego zbożowego nie mogę dostać, w zeszłym roku łączyłam z krupnikiem i to była bardzo dobra baza pod nalewki, ten jest wg mnie trochę badziewny) wsadziłam maliny do słoja i zalałam. I złapałam się za głowę, bo wcale nie wiedziałam, czy dobrze zrobiłam. Alkohol oczywiście 'stężał' maliny i już nie wiedziałam, czy coś z tego wyjdzie. Ale znalazłam taki przepis: https://www.zajadam.pl/alkohole-domowe/nalewka-malinowa i tego chcę się trzymać. Początek jest taki, jak zrobiłam. A moja bateria wygląda teraz tak:
Na lewo nalewki z soku malinowego, takie lekko zgalaretkowane i mętne, ale to chyba nie powinno przeszkadzać. Na prawo, w dużej butelce nalewka z wiśni. Mam duży dylemat, czy robić jeszcze wiśnie tak, jak te maliny w słoju?
No i w słoju macerują się malinki. Za tydzień ciąg dalszy z nimi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz