niedziela, 30 czerwca 2019

Kto to jest zakonnica?

- Kto to jest zakonnica?
- To taki ksiądz płci żeńskiej.
- To powinna się nazywać księgowa.

środa, 26 czerwca 2019

Afrykańskie upały

Dzisiaj najgorętszy dzień tego roku. Jak na razie. Podobno znad Afryki przywiało gorące masy powietrza. Niektóre portale mówią o 38 stopniach dzisiaj, inne o 'jedynie' 32. Faktycznie, nie zdażało nam się, żeby w domu było 28 stopni. A jest. Upały w kwietniu, upały i susze w maju, upały w czerwcu. Co to będzie w lipcu i sierpniu?
Skorka chciała zobaczyć ogródek. W tej chwili to umieralnia, bo ne mam kiedy podlewać. Wieczorem nie ma ciśnienia, rano czasem zdążę kawałek podlać. Niektóre rośliny się jeszcze trzymają, ale niektóre już widać, że ledwie dyszą. Przydałyby się jakieś deszcze.

Kilka zdjęć, ale z bliska, żeby nie było za bardzo widać, jak wszystko jest oklapnięte:

 Lawendy. Powinnam pościnać, ale szkoda mi zostawić puste placki. Ścinać? Czy nie ścinać?



 Róż ostatnie podrygi. Zaraz wszystkie klapną, ale trzeba będzie ściąć kwiaty i urosną kolejne.
 Ostatnia inwencja Łu: ścieżka do garażu. Niestety, grunt poziomu nie trzyma w tym miejscu i tu też się wzięłam za wyrównywanie powierzchni przez dosypywanie kolejnych warstw. Może do jesieni coś z tego będzie.
 A takie coś siedziąło na śliwce:
 Śliwki od tatusia. Niestety, drzewko ma chyba kędzierzawość liści. Albo mszyce czy jakieś inne coś je niszczy. Muszę o tym poczytać.
 A tu druga śliweczka będzie miała może z 5 owocków  w tym roku. Mam nadzieję, że uda mi się skosztować. Z trzech czereśni Po zżarła dwie, a trzecia była nadgryziona przez coś. I tak zjadłam tę nadgryzioną. Pychota! Mamy bardzo słodkie i bardzo wczesne (takie chciałam) czereśnie. Tylko na zbiory musimy poczekać jeszcze parę lat.
 A tu taki widok na ostatni fragment do zagospodarowania.
 I w drugą stronę, do kompostownika.
 I w trzecią.
 Granitowa ławeczka przy miejscu ogniskowym. Ogniska w tym roku nie robiliśmy, ale wierzba zwiesza się, to nie wiem czy robić.
 A takimi orzechami zaskoczyła nas w tym roku leszczynka. Kupiłam ją, jako trzydziestocentymetrowy patyk. Nie liczyłam, że urośnie.


 Czerwone korale... oby tylko zdążyć przed szpakami!!!
 Wisienka po lewej i 'leśny' zakątek.


 Róża już się słania pod ciężarem kwiatów i upałem.
 A tu wreszcie pierwsze, i to piękne, jeżówki udało mi się doprowadzić do kwitnienia. Jak to jest, że w jednym krzaczku są pomarańczowe, różowe i żółte?
 Hortensja dębolistna. W tym roku pierwszy raz zakwitła. A poniżej pomidorki z ubiegłorocznej uprawy. Nie wyrywam, może któryś zaowocuje?
 W tym roku wsadziłam chyba ponad 20 lilii. A to pierwsza z nich zakwitła:
 Rośliny jeszcze zielone, ale jak się stanie, to kora trzeszczy, że aż strach.
 Dogorywające ostróżki.
 I ostatni kwiatostan łubinu. Pięknie wyrosły mi dwa krzaki tegoż. Jeden fioletowy, drugi różowy.
 A tych to nie znam nazw. Ale ładnie pomarańczowy z tym mocnym niebieskim wyglądają.
 Gąszcz się zrobił. Brzózka, kaliny koralowe, jeden czosnek, runianki, jakieś żurawki i co tam jeszcze...
 A tu już kompozycja z suchych czosnków. U koleżanki stały przez całą zimę i wyglądały przecudnie. Mi w zeszłym roku mama Łu powyrywała. Mam nadzieję, że w tym roku się ostaną.
 A takie widoki z ławeczki przed domem.

 I hortensja piłkowana. Usycha, jak zresztą inne hortensje. Nie wiem, czy to tylko kwestia za małej ilości wody, czy słońca za dużo.

A tu jeszcze kalamondyna, czyli kwaśnia pomarańcza. Jak ją kupiłam dwa lata temu, to miała trzy gałązki na krzyż (da się dać trzy gałązki na krzyż?).

A tu widać, że kwitnie jak najęta. Ciekawe, czy coś ją zapyli.

I na razie tyle. Przyjedź Skorka, to zobaczysz całość.

Aha i jest prawie północ a w domu 27,8 stopnia.

niedziela, 23 czerwca 2019

Kosopleciny

Noc kupały za nami. Piękne, różowo-pomarańczowe zachody słońca, gwieździste, choć z chmurami noce. Taki jest środek roku i początek kalendarzowego lata w naszych stronach. Ciepło, momenatami za ciepło.
To też czas, gdy młodsza ratolośl domagała się większej atencji, dlatego z najbliższą rodziną zorganizowaliśmy święto tylko dla niej. Z jednej strony to czas skończenia pierwszej edukacji szkolnej, nauki pisania, czytania i liczenia. Z drugiej: dotasta nam dziewczyna, domaga się już zauważenia na świecie. Koleżanki mają komunie, niby święte, a szeregu komercyjnych zachowań nie rozumiem. Ale nie moja to broszka. Zaś z Poli uroczystości zrobiliśmy mały powrót do korzeni.

Podobno oniegdaj chłopięta w tym wieku mieli postrzyżyzny, co było symbolicznym przejściem spod sukienki mamy, pod opiekę taty. A dziewczęta? Nic o tym nie było słychać. Tradycje słowiańskie są wplecione w święta katolickie, wypaczone, odatrte ze znaczenia, jakie kiedyś miały. Ciekawe, że gdy zaczęłam samodzielnie prowadzić dom, później ogród, to zaczęłam odkrywać powiązania tradycyjnych zachowań z następstwem pór roku, z pracami, które się w danym momencie powinno wykonywać. Powinnam to kiedyś gdzieś pospisywać. Może tutaj? Przy okazji.

Jakieś 25 lat temu mojej młodszej siostrze chcieliśmy zrobić Kosopleciny. Nic z tego wtedy nie wyszło, bo wypadek komunikacyjny poprzestawiał życie kilku osobom. Dana** nie miała uroczystości 'przejścia' między światem dziecięcym a trochę starszym. W tym roku Pola dotarła do tego etapu w życiu, że w sam raz to był moment, aby taką uroczystość zorganizować. Pola się nawet przejęła i pomysł przyjęła z entuzjazmem. Aby nie było to tylko zaplecenie warkoczyka, jak co dzień rano robimy, to od kilku dni Pola szkoliła się z ziół, które można znaleźć w naszym ogródku. Dzisiaj miała je pozbierać, wszystkie ponazywać i powiedzieć mniej więcej, do czego służą (oj, to gorzej, ale popracujemy jeszcze nad tym). Potem zebrane kwiaty i zioła miała wplecione w warkocz i tak w nim chodziła do wieczora. Potem powiedziałam jeszcze, że może je pod poduszkę włożyć, to może jej się przyszły mąż przyśni (to tak pod wpływem słuchowiska 'Lato muminków' z 1978 r.). Wyśmiała mnie.

W każdym razie dzień spędziliśmy rodzinnie, trochę w domu, trochę w ogrodzie.
A Poli warkocz z lawendą, poziomką, lnem, szałwią, kocimiętką, tymiankiem, oregano, miętą i jeszcze kilkoma roślinkami wygląda tak:




* Kosa - czyli warkocz.
** Z którejś z książek o słowiańszczyźnie zapamiętałam tłumaczenie, choć może raczej domysły: 'Oj, da Dana, szi di ridi' jako 'Ona działa (Dana - to jakaś bogini słowiańska), rzeczkę tworzy'. Tak mi się zapamiętało.

niedziela, 9 czerwca 2019

Jak dobrze być poziomką...

...dojrzewać całe dnie...


Dzisiaj poza truskawkami zebrałam ponad pół kilograma poziomek. Zrobiłam dwa małe słoiczki konfitury poziomkowej i trzy zupełnie maciupeńkie. To te na pierwszym planie.

Poza tym zebrałam kolejnych chyba z 5 kg truskaw i zrobiłam:
11 kompotów,
5  dżemów,
4 woreczki z mrożonkami,
2 litry koktajlu, część z kefirem, część ze śmietaną i mlekiem (bo jogurtu już nie było). Obłędne.

 Po lewej truskawy, po prawej poziomki:
 Tu Po robiła zdjęcia zamiast zbierać:
 Tu ja się zastanawiałam, jak ustać na nogach. Cholera, trudno się zbiera, gdy nie ma jak wygodnie stanąć.

A na koniec ciągle został kawał skarpki nieobrany z truskaw.

Truskawkowy zawrót głowy...

...ciąg dalszy.
Z poprzednich zbiorów wyszło 17 i pół słoiczka. Te pół to natychmiast zjedliśmy. Na bułeczce, z jogurtem, bądź wprost ze słoika. Mniam. Niemniej wczoraj znowu uzbierałam 3,5 kg (tylko z jakiejś połowy truskawnika) i znowu część wylądowała zamrożona w zamrażarce, 2 kg poszły na kolejne dżemy.
Tu sprawdzam szczelność słoików:


Tu się pasteryzują w garnku:

A tu w piekarniku:


Takie słoiczki z pracy przyniosłam, bo jedna firma przynosi w takich (zamiast w plastikach) różnego rodzaju śniadanka. Póżniej całe szafki w kuchni są wypełnione słoikami. To zgarnęłam, choć sądząc po opisach na liście mailingowej, to chętnych na te słoiczki jest trochę.Ładne, czyż nie?

I tu kolejny zbiór.

 Dzisiaj pewnie będzie jeszcze jeden. I dzisiaj planowałam zbierać białe kwiatki czarnego bzu. Zaraz może się wybierzemy.

czwartek, 6 czerwca 2019

Truskaweczko...

...powiedz przecie, kto jest najsmaczniejszy, blablabla...
Sezon truskawkowy w pełni. Są. Nasze. Niepryskane. Czerwone. Uhodowane z całych piętnastu krzaczków.
Dzisiaj zebrałam z Miłoszem jedynie jakieś 6 kg. Kilka wzięłam do pracy (jedliśmy cały dzień), z kilku dzieciaki zrobiły koktail jogurtowy do kolacji. Kilogram poszedł do zamrożenia (dwa woreczki) i 4 kg właśnie się gotują na dżem. Mają się gotować 6 godzin. Kiedy tu spać?





A poziomek jest nie mniej, ale nie ma czasu zbierać. :(

Etykiety

życie rodzinne (124) ogród (121) budowa (102) przetwory (31) marudzenie (28) plany (28) jojczenie (27) dywagacje (21) sso (20) filozofowanie (17) rośliny (17) dach (16) obserwacje (15) przyroda (15) zwierzęta (15) działka (14) mieszkanie (14) przyłącza (14) wnętrza (14) aranżacje (13) finanse (13) ogólne (13) życie na wsi (13) problemy (11) stan 0 (11) woda (11) covid19 (10) droga (10) nalewki (10) przepisy (9) sąsiedzi (9) kalkulacje (8) marzenia (8) okna (8) ptaki (8) wspomnienia (8) z netu (8) święta (8) ciocia dobra rada (7) prąd (7) bździuny (6) ogrzewanie (6) sądziad (6) absurdy (5) instalacje (5) kot (5) książki (5) radości (5) wiosna (5) zasłony (5) zdjęcia (5) zima (5) co ja robię tu? (4) elewacja (4) historycznie (4) kanalizacja (4) nie wiem co powiedzieć (4) politycznie tfu (4) sprawy wsi (4) wygrzebane z lamusa (4) łazienki (4) drzwi (3) fontanna (3) gaz (3) genealogia (3) inspiracje (3) kuchnia (3) odkrycia (3) pory roku (3) schody (3) wino (3) wyczytane (3) cuda natury (2) dokumenty (2) dom (2) energooszczędność (2) kompost (2) ku pamięci (2) ogrodzenie (2) pet challenge (2) piękne słowa (2) podłoga (2) przeprowadzka (2) ssz (2) wymiękam (2) zioła (2) a (1) bruki (1) dialogi (1) domek na drzewie (1) działania (1) kosopleciny (1) krupnik (1) muzyka (1) okolica (1) pogoda (1) poidełko (1) pytania bez odpowiedzi (1) reklama (1) strachy na lachy (1) szkoła (1) słowiańszczyzna (1) taras (1) tydzień Ziemi (1) wynajem (1) wypieki (1) z dialogów (1) zbiory (1) śmieci (1)