środa, 27 maja 2020

Dzięcioł zielony...

...drugie podejście. Dla tych, co wczoraj nie zobaczyli nic na zdjęciu ;)


wtorek, 26 maja 2020

W pracy...

...wiadomo, pracuje się. Szczególnie dzisiaj jest jakiś taki napięty dzień. Spotkanie za spotkaniem, rozwiązywanie mnóstwa problemów, gaszenie pożarów w pięciu miejscach na raz. W tym wszystkim przytotowania do webinaru i one... ptaki.
Urządziły sobie dzisiaj istny pochód przede mną. Oczywiście na większość tylko popatrzyłam, ale złapałam jakoś:
- srokę:
 Potem latały jeszcze cztery. Dosłownie przed oknem i gdybym się wcześniej zorientowała, to może złapałabym jakąś w locie. Ale to jednak trzeba mieć refleks.

- dzięcioła zielonego:

 On naprawdę tam jest. Mniej więcej na środku zdjęcia. Oczywiście najpierw był przed chaszczami, ale zanim się ogarnęłam, potem zasłaniał mi wszytko płot, potem próbowałam z kuchni, potem znowu z pokoju. Wyszło jak zawsze.


- pleszka (a może samica kopciuszka):
Jest już stałym gościem. Widzę ją co chwilę. Czekam, aż złapię jakieś naprawdę fajne zdjęcie.

A zdjęcie pleszki przypomniało mi jeden dowcip:
- Czym się różni wróbelek?
- ???
- Tym, że ma jedną nóżkę bardziej.

Dowcip z serii abstrakcyjnych.

To jeszcze drugi:
- Czym się różni gołąb od 'zwłaszcza'?
- ???
- Tym, że gołąb lubi siadać na oknie, a zwłaszcza na parapecie.

sobota, 23 maja 2020

Kląskawka...

...wygląda tak:
A dokładniej pan kląskawka. Pani bym pewnie za nic nie rozpoznała. Może, gdyby ptaszki były razem, to bym stwierdziła, że 'to to'. A tak ogólnie to na początku zupełnie nie wiedziałam, co to może być. Różowy brzuszek, to może jakaś dziwna makolągwa, ale sprawdziłam, że ta nie ma czarnej głowy. Może gil. Ale gil, to z kolei mocną czerwienią daje. I to chyba nie pora na gile. Ogólnie, w naszych okolicach gili nie widywałam. Pamiętam tylko raz, po drugiej stronie Wrocławia. W każdym razie "Ptaki" z serii przewodników Collinsa są wspaniałą książką i udało mi się do 'kolekcji' zaobserwowanych ptaków dodać właśnie kląskawkę.
Zdjęcie słabiutkie, bo tak na szybko pierwsze zrobione. Drugiego już nie zdążyłam przyłozyć. A było to tak że ptaka widziałam dzisiaj kilkukrotnie przez okno, ale aparat zawsze był gdzie indziej: ja w pokoju, aparat w kuchni, ja w kuchni - sprint do pokoju nie wystarczył. Tym razem też goniłam, ale ptaszek posiedział akurat tyle, że kliknęłam.
No i jak widać, pogoda pochmurna, deszczowa. Pada od nocy. To cudownie!!! - oczywiście. :)

Tydzień Ziemi...

...w sumie nie wiem, czy już był, czy dopiero będzie w tym roku. Wpisałam co prawda w gugla, ale wyskakiwały mi jakieś wpisy z roku ubiegłego, że coś koło kwietnia. Zbiliża się czerwiec. Ale w tym roku wszystko jest przenoszone 'na bliżej nieokreśloną przyszłość'*, więc może i Tydzień Ziemi przenieśli na czerwiec. W każdym razie w mojej firmie coś robią globalnie i jakoś tak wyszło, że zostałam poproszona o poprowadzenie webinaru w temacie.

Tu był ciach, bo na fali weny zrobiłam szybki plan tego, jak miałoby to wyglądać. Ale muszę się cofnąć z wyjaśnieniami do wczoraj.

W ramach przygotowań dziewczyny z brandingu zaprosiły mnie na webinar organizowany przez kolegę z Nowego Jorku w temacie, który luźno na polski można przetłumaczyć 'Inicjatywa porządków cyfrowych', głównie chodziło o to, żeby posprzątać swoją skrzynkę pocztową. Godzinna prezentacja zawierała na przykład taką informację, że wysłania maila o 'wadze' 1MB to 15 g CO2! Było również o tym ile energii pochłaniają różne centra przechowywania czy przetwarzania danych, które trzymają te nasze maile i załączniki. Fakt, że ilość danych (niepotrzebnych, często zwielokrotnionych) jest gargantuiczna. Mimo to, na bazie tego wykładu stwierdziłam, że chyba nie chciałabym mówić przez godzinę o sprzątaniu skrzynki pocztowej. Że chciałabym mówić o działaniach lokalnych (bo to robię od kilku lat), o własnym ogródku, kuchni (bo to mnie fascynuje od kilku lat, choć ciągle raczkuję w tym temacie). Trochę pewnie wypada powiedzieć o tygodniu Ziemi na świecie - to tak tytułem wstępu - i o przedsięwzięciach w firmie - bo jest tego naprawdę dużo, choć ciągle mam wrażenie, że takie korporacyjne działania, to jednak lizanie cukierka przez szybę: z jednej strony super/hiper eco budynki, z certyfikatami, ergonomiczne krzesła, biurka, z drugiej, jak się to energetycznie i śmieciowo podliczy, to liczby są ogromne.
Więc siedzę i zbieram myśli, co chciałabym powiedzieć, w jaki sposób, czy to wogóle będzie dla kogokolwiek ciekawe?

Temat rozwojowy, więc ten wpis nie będzie skończony jakimś podsumowaniem. Ot, tak, zajmuje mi własnie głowę i chciałabym sobie poukładać to, co mam. I dzięki wpisowi zrobiłam plan i główną koncepcje na całość, więc początek dnia (jest 6:51) uważam za owocny. :)


* Jeśli chodzi o przenoszenie na 'bliżej nieokreśloną przyszłość' to po raz pierwszy kupiłam w październiku czy listopadzie ubiegłego roku bilety na koncert trasy pożegnalnej Lao Che. Koncert miał być gdzieś 15 marca i z oczywistych (czytaj: covid-19) względów się nie odbył, przeniesiono go na 31 maja. Ale że na razie pandemia nie została odwołana, to i koncert przeniósł się na 12 grudnia! Ciekawe, czy gdzieś jeszcze można było kupić bilety z ponad rocznym wyprzedzeniem?

wtorek, 19 maja 2020

Pleszka...

...a dokładniej samiczka pleszki.
Chyba po raz kolejny powtórzę, że obserwacji mam sporo, jednak zanim zdążę złapać aparat, to już nie ma co fotografować. Tym razem ptaszek też uciekł z płotu dosłownie naprzeciwko mnie (jakieś 6-7 m w linii prostej), gdzieś w bok, więc zdjęcie już z większej odległości. I też zrobione w ostatniej chwili, przed ucieczką.
Jeszcze lepsze ujęcie miałabym dzisiaj dla sroczki. Niestety, za wolna jestem na ptaki. Obiektyw 300 jak widać ładnie ściąga, ale i tak ptaszek to ledwie jakiś ułamek kadru. Do zdjęć przyrodniczych się nie nadaję. Ale i tak będę robić.
A może to jednak samica kopciuszka?

czwartek, 14 maja 2020

Wilga, czyli...

...kolejna ciekawa obserwacja ptaków zza biurka w pracy. I nie tylko...
Siedzę dzisiaj od 6 i coś tam sobie dziubię. Noc była deszczowa (kolejna! :) ) więc ziemia wraca do równowagi, jeśli chodzi o wilgoć (wilga - wilgoć, hmm), ale ziemia chłonie wszystko i gdy coś dziubię w ciągu dnia, to wcale nie jest przesadnie mokro. Ale namieszałam. Miało być o wildze.

W każdym razie siedzę, a na krzaki naprzeciwko przyleciał żółty pocisk. Od razu wiedziałam z czym mam do czynienia, bo widzę wilgę (już?) trzeci czy czwarty raz w życiu. Za pierwszym razem, to byo wielkie zdziwienie, że mamy coś takiego żółtego, że to pewnie jakaś papuga. Ale nie, nasz rodzimy ptak.
Za pierwszym pociskiem przyleciał drugi, bardziej zielony. Pomyślałam, że czemu dzięcioł lata za wilgą? Bo dzięciołów zielonych (czy zielonosiwych, nie rozróżniam) jest tu w okolicy dość dużo. Niestety, ten drugi ptaszek ustawił się na dość jasnym tle i praktycznie wcale nie był widoczny, ale dogrzebałam się, że to pierwsze, bardzo żółte, to samczyk, a zielone, to samiczka. Ptaki chwilę popozowały i poleciały dalej.

Pan wilga:



Pani wilga (niestety, tylko takie słabe):


Poza tym ostatnio rozmawiałam ze Skorką o roślinach, że monardy (pysznogłówki) są całkiem ładne. Nie widziałam tych kwiatów w lokalnych punktach z roślinami, zresztą teraz tam nie bywam wcale, ale internet i przesyłki pracują aż huczy.  Zatem poszło małe zamówienie na czerwone monardy, firletki, kostrzewę siną i małą hostę lemon lime. Hosty są ładne, mają mnóstwo odmian i - jak ostatnio doczytałam - można ich liście jeść, zatem może powoli wypełnię ogródek różnymi takimi? Taki plan na przyszłość. W każdym razie w tej chwili w ogródku mam może trzy odmiany, będzie więcej.
Przesyłka przyszła w ciągu jednego dnia od wysyłki, ale już jak pani ją 'wyrzucała' z samochodu i szybciutko uciekała, widziałam, że coś chyba będzie nie tak. I faktycznie. Paczka wyglądała tak:

 A roślinki w niej tak:
 Przy czym najbardziej poszkodowane były właśnie monardy. Ja nie wiem co rośnie w tych doniczkach, w niektórych jakby zostały tylko chwasty, a reszta została wyłamana:
W każdym razie napisałam do sklepu, że pierwszy raz mi się to zdarza, ale przesyłka była źle przygotowana i potraktowana fatalnie, rośliny nie spełniają warunków zamówienia i kwalifikuje się to na ocenę negatywną. Bardzo szybko dostałam odpowiedź, że przepraszają, ale dotychczas wystawiali się głównie bezpośrednio, ale ostatnia sytuacja zmusiła ich do przejścia do sieci i pracownicy blablabla... i że wyślą jeszcze raz. Poprosiłam tylko o dosłanie monard. Mam nadzieję, że nie zrujnuję im biznesu.
W każdym razie roślinki od razu wstawiłam do ziemi, niech się nie męczą bidulki bardziej.

[ciach, poleciałam do ogrodu robić zdjęcia]

I w sumie dzisiaj wyglądają trochę lepiej. Monardy i firletki:

(na drugim zdjęciu dodatkowo piwonie, na które czekam już chyba od miesiąca; wszędzie kwitną, a u mnie nie mogą zacząć).
Kostrzewa sina (to te małe niebieskie trawki; aha, dzisiaj wyczytałam, że kostrzewy, to nie trawy):
I nowa hosta, to ta mała, żółta. Obok rośnie brunnera o srebrnych liściach. Powinna mieć kwiaty jak niezapominajki. Po lewej zostawiłam dziko rosnącą szałwię. Czasem się przydaje, gdy np. w nocy boli gardło i trzeba je przepłukać. Już zdarzało mi się latać po ciemku po ogrodzie, żeby zerwać chwasta. Zostawiam szałwie, dziurawce (też rosną w tle), pokrzywy (też może widać) i inne chwasty, które mogą być użyteczne, choć ostatnio okazuje się, że wszystko może być użyteczne lub przynajmniej jadalne.
Poza tym robiąc przed chwilą zdjęcia zdziwiłam się, jak karmnik ościsty rzucił się na kostkę:


Kupiłam w zeszłym roku dwie małe doniczki. Jasnego i ciemnego. Tyle jest z pierwotnych roślinek:

Nawet nie wiem kiedy się tak nasiał. Miał troszkę małych białych kwiatków, ale nasionek, to już chyba nie ma szansy zobaczyć.

No i kilka ogólnych zdjęć ogrodu, w pewnien podeszczowy, majowy poranek:






I na koniec tylko namiocik z wierzby:
Obcięłam trawy dookoła i się trochę łyso zrobiło, ale chyba całkiem fajnie to wygląda: daszek na nóżkach. Góra jak widać całkiem fajnie zarasta. Tylko jeszcze tylna część musi urosnąć, bo nie ma ;)

Aha i właśnie grzywacz przyleciał napić się w kałuży:






piątek, 1 maja 2020

Jest takie słowo...

...jutrać.

Stare, od dawna nie uzywane. Znaczy mniej więcej 'odkładać coś do jutra'.

Już nie pamiętam, czy tu pisałam gdzieś o prokrastynacji? Że to moja wieczna bolączka, ale słowo brzmi, hmm..., nie mówiąc o wymowie.

Aaa, i nie dalej jak przedwczoraj Danutka się skarżyła, że wszystko odkłada na później, że jak nie ma bata nad sobą, to nie jest w stanie się za coś zabrać. Świetnie ją rozumiałam!

A teraz już wiem, że ja jutram. Dana zresztą też.

Leczyć się z tego czy nie?

Etykiety

życie rodzinne (124) ogród (121) budowa (102) przetwory (31) marudzenie (28) plany (28) jojczenie (27) dywagacje (21) sso (20) filozofowanie (17) rośliny (17) dach (16) obserwacje (15) przyroda (15) zwierzęta (15) działka (14) mieszkanie (14) przyłącza (14) wnętrza (14) aranżacje (13) finanse (13) ogólne (13) życie na wsi (13) problemy (11) stan 0 (11) woda (11) covid19 (10) droga (10) nalewki (10) przepisy (9) sąsiedzi (9) kalkulacje (8) marzenia (8) okna (8) ptaki (8) wspomnienia (8) z netu (8) święta (8) ciocia dobra rada (7) prąd (7) bździuny (6) ogrzewanie (6) sądziad (6) absurdy (5) instalacje (5) kot (5) książki (5) radości (5) wiosna (5) zasłony (5) zdjęcia (5) zima (5) co ja robię tu? (4) elewacja (4) historycznie (4) kanalizacja (4) nie wiem co powiedzieć (4) politycznie tfu (4) sprawy wsi (4) wygrzebane z lamusa (4) łazienki (4) drzwi (3) fontanna (3) gaz (3) genealogia (3) inspiracje (3) kuchnia (3) odkrycia (3) pory roku (3) schody (3) wino (3) wyczytane (3) cuda natury (2) dokumenty (2) dom (2) energooszczędność (2) kompost (2) ku pamięci (2) ogrodzenie (2) pet challenge (2) piękne słowa (2) podłoga (2) przeprowadzka (2) ssz (2) wymiękam (2) zioła (2) a (1) bruki (1) dialogi (1) domek na drzewie (1) działania (1) kosopleciny (1) krupnik (1) muzyka (1) okolica (1) pogoda (1) poidełko (1) pytania bez odpowiedzi (1) reklama (1) strachy na lachy (1) szkoła (1) słowiańszczyzna (1) taras (1) tydzień Ziemi (1) wynajem (1) wypieki (1) z dialogów (1) zbiory (1) śmieci (1)