sobota, 7 grudnia 2019

Przedświąteczne plany

Siadamy do planowania.
Trochę zmian w tym roku. Dzieciaki już są takie duże, że robimy Wielkie Planowanie i każdy ma się wypowiedzieć co chce robić przed świętami. Kilka zaskoczeń.
Miłosz stwierdził, że będzie gotował. Wow!
Co prawda planuję zrobić tylko barszcz i paszteciki (chyba,  że sobie coś jeszcze przypomnę) bo resztę ogarniają goście, ale Miłosza deklaracja to coś zdecydowanie zaskakującego. No to jeszcze będzie miał w obowiązkach jeździć ze mną na zakupy, żeby wszystko do tego gotowania przygotować.

I tak sobie gadamy, kto co i sobie przypomniałam, że muszę obrus wreszcie kupić.
- To ja kupię! (To Pola) Fioletowy w różowe kropki!
- Eeee???

poniedziałek, 18 listopada 2019

Alko cd.

Przetwory się skończyły. Teraz tylko ostatnie szlify, czyli przelewanie wina z butli do butelek.
Poprzednio wino miało jakiś ładniejszy kolor. teraz bardziej w pomarańczowy poszło. 
Ponieważ znowu biorę antybiotyk, to z kosztowania nic nie wyszło, choć wino podobno niezłe. Półwytrawne, delikatne. Na razie jakby lekko musujące (boję się, czy korków nie wywali) i trochę mętne. Mama mówiła, żebym zostawiła jeszcze w butli, ale mama zawsze długo trzymała (aż nie wypiliśmy) i nie zawsze to na dobre wychodziło. Liczę na to, że się jeszcze wyklaruje w butelkach.
Na razie rozlałam 8 butelek tego różowego (jasnego) i 8 czerwonego (też różowe, ale ciemne). Będę na przyszłość pamiętała (może, jak nie zapomnę), żeby albo wcale nie dodawać czerwonych do białych winogron, albo dodać trochę więcej, żeby różowy, to był różowy, a nie taki brudnobiały.
W każdym razie końcówki z obu butli, ponieważ były mętne, to zdekantowałam (haha, chemicy pewnie wiedzą co piszę) do jednej (wymytej, bez osadu); dodałam jakiś polepszacz smaku i jakiś węglan, żeby odkwasić (choć nie wiem po co, bo jest wytrawne, ale nie kwaśne) i zostawiłam jeszcze testowo na miesiąc. Liczę, że bardziej się wyklaruje, będzie różowe, ale nie czerwone, powinno być inne w smaku. Powinno być jeszcze jakieś 4-5 butelek. 
Na razie to zlane trochę pracuje. Nie wiem, czy to nie znaczy, że w butelkach też może zacząć? I korki potrzelają, uchowaj borze szumiący.
Butelki w skrzyneczkach (z biedry) wyglądają tak:
Pierwsza degustacja na koniec grudnia. O ile nie wybuchną. ;)

poniedziałek, 11 listopada 2019

List do...

...Mikołaja oczywiście. W tym roku już w listopadzie. Niemniej puchnę z dumy. Pięć pozycji i same książki. :D

poniedziałek, 4 listopada 2019

Pigwówka...

...wygląda tak:
Ten czarny robak w jednej, to laska wanilii, która się moczyła w słoju. Butelki na żywo wyglądają jakoś dużo ładniej niż na zdjęciu, a i nalewka jest bardziej słoneczno-żółta.
Z jednej strony chętnie rozdałabym na prezenty, ale z drugiej nie ma ich wiele, a pewnie fajnie byłoby smakować w kolejnych latach. Jak typowy chomik mam odczucie: mało!

wtorek, 29 października 2019

W dniu urodzin...

...Poli idziemy do Zoo. We dwie. Zrobiłyśmy sobie wagary, o których powodach może i dobrze, gdybym sobie napisała, ale może nie teraz.
W każdym razie idziemy, ale Po jęczy, że pewnie zamknięte. Nikogo nie widać z daleka.
- Jak będzie zamkniete, to będziesz mogła mi wyznaczyć jakąś karę. - Mówię.
- Hmm, tydzień bez fejsbuka!

Muszę to chyba poważnie przemyśleć. I sama sobie takie kary zacząć dawać.

sobota, 26 października 2019

Amaretto...

...ku pamięci.
Ja znowu w słoikach.
Wyjęłam dziś owoce pigwowca ze słoja. Wsadziłam do małych słoiczków, zapasteryzowałam i zastanawiam się co z nimi dalej. Czy nie będą ciemnieć? Na dole jest trochę soku z alko, ale ogólnie to tylko owoce wymacerowane. Taką mam nadzieję, że nadadzą się do ciasta, albo drinków (co to ich nie robię), albo na prezenty. Znam kilka osób, które takie alkoholizowane owocki by ucieszyły. :D

Może jednak się za krótko macerowały? Jakoś tak w przepisie długo miało wszystko razem leżeć w słoju, ale ja nie miałam gdzie zmieścić spirytusu i krupnika, co je na tę okoliczność kupiłam, a jakoś tak mi już się wydawało, że wymacerowało się wystarczająco i soku bardzo dużo puściło. Zatem owocki do słoiczków, trzylitrowy słój uzupełniłam alkoholami i czeka na jutro, bo jutro Tatko ma mi przywieźć buteleczki, co je sobie zamówiłam w necie. Niemniej jeszcze zajrzałam, co w zasadzie z takich owoców z nalewki można zrobić. Nawet ktoś napisał, że do słoiczków, żeby były do herbaty, albo do pogryzania przy wieczornych seansach. Ale były też pomysły, żeby robić mus, który potem można do naleśników. Wtedy jednak już chyba cały alkohol zdąży odparować.

Było też trochę przepisów - i to mi się bardzo podobało - na ponalewkowe owoce w czekoladzie. Np. wisienki, śliwki. O pigwowcu nie było. Może w przyszłym roku spróbuję.

Było też, co zrobić z pestek pigwowca! A tych miałam w tym roku całkiem sporo i wszystkie poszły na kompost. Wychodzi, że też są do przerobienia:

Użytkownik: 

EWAR3

Witaj oczywiście że mogę podać przepis na Amaretto  z pestek pigwowca

1 szkl nasion ziaren
35 dag cukru
1/2 l. wody
1/4 l.spirytusu
Również wykorzystujemy do wygotowania syropu  / gniazda nasienne/ może być dowolna ilość którą mamy do wykorzystania z owoców pigwowca.
Zalewamy wodą i dodajemy cukier - gotujemy ok. 20 min po przecedzeniu i wyciśnięciu całego syropu  musimy dolać przegotowanej wody tak aby zgadzała się ilość płynu. Wystudzony syrop wlewamy do słoja dodajemy pestki i spirytus i w ciemnym miejscu pozostawiamy na 40 dni od czasu do czasu mieszamy. Po tym okresie przecedzamy i ewentualnie dodajemy  syrop z wody i cukru jeśli jest za mocny trunek. 
Efekt gwarantowany można podawać do kawy z Amaretto jest bardzo smaczna i oczywiście do Tiramisu.
Oczywiście jest trochę zabawy z tym przygotowaniem ale jeśli  wcześniej ziarna były wyrzucane to może warto spróbować.
Życzę dużo cierpliwości.

Przepis stąd: https://wedlinydomowe.pl/forum/topic/3486-co-zrobic-z-owocami/page-3

czwartek, 17 października 2019

wtorek, 15 października 2019

A tak tylko...

...zaległe zdjęcia.
Winko rusza do pracy po raz drugi...
 ...i nalewka się nalewkuje. jakoś tego nie widać, ale - szczególnie gdy rano siedzę i patrzę - świecące słońce rozświetla ją na bursztynowo. Bardzo ładnie to wygląda, czego zdjęcie, niestety, nie oddaje. To czarne, to laska wanilii.

niedziela, 13 października 2019

Alkoholizujemy się cd, czyli...

...wino zwycięstwa lub wino porażki i nie tylko.

Chronologicznie od tyłu.
Właśnie skończyłam prace winiarskie, mianowicie pierwszy nastaw spuściłam, wyrzuciłam owoce (co można zrobić z przefermentowanych winogron? Nie znalazłam), umyłam baniaczki, wlałam  z powrotem do butli, zarurkowałam i stoją. Jutro zrobię zdjęcie jak stoją, przy jakimś lepszym świetle. Wcześniej wyglądały tak:





Na razie wino jest mętne, wygląda na to, że trupki drożdży jeszcze pływają, ale myślę, że teraz przez kolejny miesiąc stania w balonie wszystko opadnie i zrobi się klarowne. Chyba, że się mylę, to proszę o porady. A w smaku jest całkiem jak... wino. Nawet Łu stwierdził, że się nada, więc miło. Wyszło wszystkiego jakieś 16 litrów. Licząc po 15 zł za butelkę, to w zasadzie nakłady finansowe się zwróciły, a kupiłam chyba wszystko co się dało (rurkę do spuszczania wina dostałam od taty), czyli i balony, rurki, korki, i drożdże, cukier, alkolomierz (nawet dwa, bo jeden do wysokoprocentowych się okazał) i cukromierz. 

A teraz sobie siedziałam powoli degusutjąc:



A nalewki z pigwowca też się dzieją. Żeby nie było, że wszystko idzie ślicznie, to z jednej się zrobiła galaretka. Zaczęłam ją rozcieńczać (podgrzałam - zgodnie z sugestią kolegi, dodałam soku ze świeżego ananasa - to już moja własna inwencja, bo na galaretkę działa przeciwgalaretkowato, ale wychodzi, że na pektyny chyba nie), jeszcze próbowałam przefiltrować, ale to wyszła jakaś porażka. Wzięłam kawałek materiału, dość gęsty, ale bez przesady. Nic się nie przesączało. Jakieś kropelki. Myślałam, że tatko coś doradzi, ale doradził, żebym po prostu dała do słoika i miała galaretkę. To dałam wszystko do słoików, ale już galaretki nie ma, bo dodałam flaszkę krupniku. A może to przez tego ananasa. W każdym razie stoi sobie w szafce i za parę miesięcy zobaczę co wyszło.
Jest jeszcze ta druga wersja. Pięknie maceruje się w słoju na słonecznym oknie i ma przepiękny, słoneczny kolor. Jutro postaram się dodać zdjęcia.

Aha, ale zaczęłam od wina zwycięstwa lub porażki. No cóż,wybory mamy. Czekamy na wyniki.

środa, 9 października 2019

Alkoholizujemy się...

...co prawda na razie bez alkoholu, chociaż, zaraz, zaraz, sprawdzę, ile tego jest...

No tak, znowu nie wiem od czego zacząć, to zacznę może chronologicznie. Ale chronologicznie od dzisiaj, bo jakbym miała sięgać pamięcią co, skąd mam, to bym nie sięgnęła. Zatem dzisiaj...

Albo jeszcze dwa dni temu... był przymrozek. Liście już trochę ścięło i na aktinidii smętnie zaczęły zwisać głównie owoce. A trzy dni temu były jeszcze twarde. Ale nic, dzisiaj są już wszystkie miękkie. Zatem do durszlaka, potem aronię. Niewiele jej również jest, bo to jeden, dwu- czy trzyletni krzaczek, ale kilka owocków ma, to do nadania barwy przetworom z aktinidii się nada. Bo zielonobury dżem chyba nikogo nie zachęci do skosztowania. Jeszcze w oko mi wpadły owoce jarzębu szwedzkiego. Drzewko ma cały może metr wysokości. W paczce było dodane chyba jako gratis, ale z uszkodzoną korą i byłam przekonana, że nic z niego nie będzie. Wsadziłam byle gdzie. Ostatecznie jednak duża sadzonka, która rosła w zaplanowanym miejscu padła. Zaś ten patyczek w ciągu kilku lat wyrósł i w tym roku pierwszy raz owocował. Zatem i jagody jarzębu wylądowały z aktinidią i aronią.

No i jeszcze w ogródku niepozbierany został pigwowiec. Więc i jego zgarnęłam. W ubiegłym roku kupiłam krzaczek pigwowca japońskiego. I ten zaskoczył mnie ogromnie, bo owoce miał wielkości jabłek. Może nie za dużych, ale zawsze. Za to z chyba sześciu krzaków pigwowca chińskiego pozbierałam mizeroty jakieś. Jabłuszka wielkości większych winogron. W jednym miejscu, już w lecie, z owocami stało się coś dziwnego, bo skórka zrobiła się taka brązowa. Nie zgniła, coś jak czasem na jabłkach jest, że jest gruba i szara. Niemniej te zostawiłam na krzaku. Może to jakiś parch?

Aktinidii i spółki wyszło jakieś 1,5 kg. Pigwowców 2,5 kg. Takie tam, na wieczorne przetwory.




I co teraz z tym robić? Z aktinidii - wiadomo - dżem. |A z pigwowca? Wydawało mi się, że na dżem, to średnio, bo taki twardy. Koleżanka na fejsie rzuciła, żeby jednak coś innego. Zatem zaraz jakiś przepis, pierwszy z brzegu - o, fajnie, bo alkohol potrzebny później - i już się w słoiku maceruje:
Tylko końcówkę trzeba był zalać spirytusem 70vol. Nie miałam, ale jakoś w szafkach u nas alkoholi tylko przybywa, a jakoś słabo ubywa, to zaraz wygrzebałam setkę ginu, co go dostaliśmy od kuzyna. Gin prosto ze Schwarcwaldu, odleżakowany chyba z rok czy dwa. Chyba się nadał? Dodałam jeszcze laskę wanilii (to czarne w słoiku) i ze dwie cytryny (choć w sumie nie wiem po co, bo pigwowiec jest kwaśny) i teraz ze 3-4 tygodnie ma sobie stać. 
Ale do słoika weszły mi jakieś 2/3 owoców, a że koleżanka podesłała drugi przepis, a mnie urzekły  w nim gwiazdki anyżu (akurat mam) i kora cynamonu (też mam!) i goździki (ostatnio kupowałam, ale przez przypadek w proszku :( ). I jeszcze pomarańcze też mam, bo mam fazę na zimowe herbatki. Zatem wieczność straciłam na odpestkowywaniu tych małych winogron i wszystko wylądowało w garze. I gotowało się tak:
 Ale to szybki przepis. Po ugotowaniu i przestudzeniu trzeba dodać alko. I zaczęło się moje grzebanie w szafie. Nawet nie wiedziałam, że tego tyle mam! Jedno, że od czasu do czasu dostajemy coś 'z górnej półki'. Ponieważ mocne, to nie zażywamy i sobie stoją. Potem dereniówki taty, chyba z trzech kolejnych lat. Mocne, niezbyt mi podchodzą, więc stoją. Dwie czy trzy flaszki nalewek kolegi, który rozprowadza je jako cegiełki na Szlachetną Paczkę. Do paczek się dokłądam, ale flaszki stoją. Z czego jedna, nalewka z płatków róży, ma już czwarty rok (z 2015). Potem jakieś dwa cosie w karafkach. Resztka nalewki od Roksariusa (Skorka, to ty kiedyś zostawiłaś). I jeszcze jakieś zlewki. Jakoś mi nie podchodzą. Ja lubię słodkie, takie do pociumkania, nie za mocne. Stała też butelka Pliski. Otworzyłam, pachniała mi akurat do pigwowca.
Pigwowiec miał się niby gotować 2 h. Ale się rozgotował, więc nie bardzo wiedziałam jak go ogarnąć. Wrzuciłam na sitko, co się zlało, to do nalewki. A co z pulpą? Przetarłam przez sito i do słoików. Taki dżemik o smaku anyżku, cynamonu i skórki pomarańczowej. Może na święta akurat?

Słoiki właśnie skończyły się wekować. Słój z nastawem na jedną nalewkę stoi na oknie. Butelka i buteleczka z gotową nalewką stoją sobie na razie na blacie. 6 słoiczków konfitury (jakoś tak wyszło) z aktinidii i dwa musu(?) z pigwowca. Jutro może zdążę zrobić zdjęcie, przy jakimś świetle.

A za miesiąc bądź dwa zobaczymy co wyjdzie do picia. Aha tę pigwówkę z pliską sobie popijam. Dodałabym więcej cukru, ale całkiem mi podchodzi. Jeszcze się musi sklarować.









wtorek, 8 października 2019

Spa

- Mamo, mogę sobie zrobić spa?
- ??? Dzisiaj? - to był wtorkowy wieczór - może lepiej w sobotę?
- A może być w piątek?
- No dobra, ale wieczorem. Tylko świeczek nie pal pod skosami, bo ściany osmolisz.
- A gdzie mogę postawić?
- Może lepiej wcale nie pal.
- No dobrze. A płatki róż mogą być?


Dialog, jaki odbyłam z Polą (za trochę ponad 2 tygodnie kończy 9 lat). Kurde, gdzie ja przespałąm jej dzieciństwo?

czwartek, 19 września 2019

Wytrawnie...

...tym razem. Znaczy nie robię na słodko, choć właściwie poszło też sporo cukru. Dostałam od koleżanki trzy cukinki. Drobne 5 kg z plusem. Coś by z nich trzeba zrobić. To zrobiłam. Kilka słoiczków cukini w zalewie octowo-musztardowej wg tego przepisu i sałatkę z cukinii wg mieszanego przepisu, trochę stąd, ale również stąd.
Szczególnie przepis na sałatkę mi się podoba, choć nie wiem jeszcze co z tego wyjdzie, ale wydaje mi się, że coś podobnego do maminej (babcinej) sałatki z ogórków. To co zrobiłam to mniej więcej tak:
2,5 kg cukinii
6 dużych cebul (mogło chyba być ze 2 razy więcej)
1 duża papryka
2 marchewki
papryczka chili
2 łyżki soli
szklanka cukru
szklanka oleju
pół szklanki octu
cała torebka (20 g) kolorowego pieprzu, utłuczona w moździerzu.

1. Z cukinii wyciąć środki (najwygodniej wybrać łyżką), pokroić na plasterki. Zsypać do miski.
2. Cebulę pokroić w piórka (nie wiem jak kroić piórka, to tak na pół, potem jeszcze na pół i na plasterki). Do miski.
3. Pokroić papryki, marchewki.
4. Dodać sól, cukier, olej, ocet i pieprz. Wymieszać. Zostawić na 2 h.
5. Wymieszać, załadować do słoiczków, dolać płynu, który się wydzielił do słoików.
6. Zakręcić, zapasteryzować (właśnie się pasteryzują w piekarniku w 120 stopniach.)

Zastanawiałam się jeszcze, czemu czosnku w przepisie nie ma. Zobaczymy, może następnym razem dodam.


piątek, 13 września 2019

Piątek, trzynastego...

...września, to urodzinki Matuli. Okrągłe zresztą. Ale nie tylko. To również pierwsza pała Po w tym roku szkolnym. Z tabliczki mnożenia. Co się robi w takim przypadku? Już przed drzwiami przygotowuje:

Jesienne wino

A, tak mi się przypomniało przy ostatnich winnych pracach:

wtorek, 10 września 2019

...i nie wiem....

...co z tego wyjdzie.
Moje pierwsze nastawy:



Jak widać z każdej strony. Po prawej ze szczepem madera, praktycznie same białe winogrona. Po lewej uniwersalne drożdże winiarskie, winogrona białe z dodatkiem ciemnych. Że owoców nie wyparzałam, to i dzikich szczepów może tam i więcej?

Jak widzisz Skorka, to zawinęłam folią spożywczą i jeszcze docisnęłam ją gumkami. Na razie trzyma.

Aaa, i ten po lewej już coś bulga. W domu jest 24, a jak poświeci słońce to i 26 st. C, więc  w miarę optymalnie. Mam nadzieję, że na 4 tygodnie mam spokój. Skorka, napisz jeszcze, czy to trzeba mieszać? Kosztować? Eee, nie spokój, bo za kilka dni muszę dodać pożywki dla drożdży. I potem jeszcze raz.

I jeszcze mi napisz, bo winogrona wg mnie były dość słodkie, ale oprócz tego poszło na każdy baniak 2 kg cukru. A ja bym wolała mieć wino takie półwytrawne. Jak to zrobić? Drożdże zeżrą cukier?

Mam jeszcze jakieś 2,5 kg soku z winogron, który powstał przy gotowaniu owoców na dżem. Sok obecnie, bez cukru, jest zapasteryzowany w słoikach. Może jednak dodać do wina?

I jeszcze na jakimś forum winiarskim było o jakimś BIG, żeby dodawać pożywkę, gdy jest jakieś tam. Co to znaczy?

A tu jeszcze butle 'uzbrojone'.

poniedziałek, 9 września 2019

Naprawdę nie wiem...

...jak do tego doszło. Chyba najbardziej winne są tu szpaki. Ale od początku.
Wczoraj była niedziela. Miałam ją spędzić leniwie w domu. Taki był plan. Że zrobi się co nieco przy okazji leniuchowania, ale generalnie nic.
Tylko.
Raz spojrzałam za okno, a tu całe stado szpaków rzuciło się na winogrona. MOJE winogrona! Samodzielnie wybierane, sadzone, przycinane... W zeszłym roku po raz pierwszy mieliśmy troszeczkę zbioru. Zjedliśmy wszystko ze smakiem. W tym roku jeszcze nie zaczęliśmy za bardzo podjadać, choć winogrona już były słodkie. Niestety, dość małe ze względu na suszę. Planowałam je przetrzymać na deszczach, potem jeszcze na słońcu i dopiero później zabrać się za zbieranie. A tu młóckarnia wpadła taka... myślałam, że nie zdążę dobiec, żeby je zgonić. Chyba na razie tylko granatowe wypatrzyły, bo tam urzędowały. Wygoniłam, poleciałam po miskę i zbieram... miski mało... poszłam po drugą michę... wtedy chyba zobaczyły, że ja coś innego zbieram, bo jak wróciłam z drugą michą (sekund pięć), to całe stado siedziało w białych winogronach. Więc już nigdzie nie szłam, tylko zbierałam i zbierałam, aż wyzbierałam co się dało. Najpiękniejsze niestety od strony sąsiada rosły, i tam nie sięgałam. :(


Nie wiem ile tego kilogramów wyszło. Nie mogłam unieść w każdym razie. Najpierw zrobiłam dwa gary owoców, z których wyszło jakieś 3 litry soku i 7 słoików czegoś, co miało być dżemem, ale w zasadzie galaretką, ale że nie stężało, to w zasadzie nie wiem co to jest. Wypije się chyba z herbatą w zimie.
Ale po obrobieniu tych dwóch garów to już nie wiedziałam co zrobić z resztą. Tacie się zarzekałam, że wina absolutnie nie chcę robić i niech mi nie przywozi balonów. No i zostałam z winogronami bez balona. I co teraz?

Po pracy pojechałam do Leroya i kupiłam: balon 15 l, drożdże z pożywką, korek (do dupy; znaczy nie do dupy, tylko do niczego) ,  rurki, duży lejek do wsypywania owoców.

W domu balon umyłam, winogrona trochę przepłukałam, obrałam same czyste owoce. Wyszło tego jeszcze ok. 9 kg. I zabrałam się za szukanie przepisu. Były takie, żeby zrobić moszcz, po iluś godzinach coś z tym moszczem, po kolejnych dodać coś, potem coś, potem zlać, potem dolać, potem dosypać, potem... nie. Tak to ja się bawić nie zamierzałam.
Zatem znalazłam chyba najprostszy przepis na wino z białych winogron, koleżanka zaczęła ładować owoce do baniaka, ale, zaraz, zaraz, tam jest 4 kg owoców + 6 litrów wody + 2 kg cukru. A ja mam 9 kg owoców, więc jakieś 13 l wody i 4 kg cukru. Gdzie ja to zmieszczę do baniaka 15 l, skoro ok 1/3 musi zostać? Pozbierałam się z koleżanką i zamiast popijać piwo pojechałyśmy po drugi balon.
Balony w marketach są generalnie do dupy. Krzywe, mają dużo pęcherzyków powietrza. Korki do nich nie pasują, a może to one nie pasują do korków. I kosztują miliony zamiast 30 zł.

Drożdży mam dwa typy: madera i tradycyjne winiarskie. Zrobiłam, jak napisali, zaczyn czy zacier czy jeszcze pewnie inaczej to się nazywa (winogrona rozgniecione z wodą i cukrem i pasteryzowane 30 minut pewnie, żeby wytłuc drożdże z winogron, żeby się dzikie nie mnożyły, tylko te, co trzeba) i teraz czekam, aż wszystko ostygnie do 30 st. C. Chyba  na łeb upadłam.

I teraz mam:
Dwa balony z ok. 4,5 kg winogron każdy. Do jednego korek co wejdzie, to wyskoczy.
Dwa słoiki z zaczynem, zacierem, czy też 'matką drożdżową'.
Gar wody z cukrem (za ciepły żeby wlać).

I teraz, gdybym siedziała w domu, to byłoby mi rybka, czy zrobię to teraz, czy rano, czy w południe. Ale się miotam, czy czekać teraz aż przestygnie, bo rano pewnie nie zdążę (a trzeba będzie wtedy podgrzać 'matkę'); czy jednak rano; w południe mnie nie będzie; a po południu to już może będzie za późno, i muchy będą latać jak szalone (już latają) a ten jeden korek to wyskakuje.
Urobek z winogron na razie wygląda tak:


Mogłam jednak trzeba było szpakom oddać te winogrona?

piątek, 6 września 2019

Krewetki a kręgowce

Szykujemy krewetki. Takie duże, zamrożone, ale niby przygotowane i oczyszczone.
Ja: - Mi, sprawdź jeszcze, czy kręgosłupów nie ma.
Po: - Ale krewetki nie są kręgowcami!

Kurde, no. Jajko mądrzejsze od kury.

...i motyl...

...a właściwie motyl nocny, czyli ćma. Do gąsienicy opisanej w poprzednim poście mogę dodać do kompletu postać dorosłą. Najprawadopobniej płci męskiej, choć martwej:



niedziela, 28 lipca 2019

Liszka...

...to takie ładne polskie słowo. Czyż nie? Ostatnio natknęłam się na 'usługi barberskie' które wywołały u mnie dreszcz obrzydzenia i zadumę, czemu nie są używane takie słowa jak golarz, golibroda, balwierz?

Ale wracając do liszki, dzisiaj strzygąc ogród natknęłam się na takie cudo:





aha, zdjęcie z telefonu tradycyjnie nie jest jeszcze dostępne, to dodam póżniej. W każdym razie to ogromna gąsienica bodajże zwisaka tawulca. Robi wrażenie. Ma potwornie żarłoczną paszczę. Ale i tak jej nic nie zrobię, choć juz obżarła kilka gałęzi lilaka meyera. Niech sobie je. Póki nie będzie ich dziesięciu, to jakoś damy radę.
A tutaj zagadka: gdzie jest gąsienica:


wtorek, 23 lipca 2019

Nudna będę...

...ale cztery kolejne słoiczki się studzą. Tym razem dżem borówkowo-jagodowy. Tzn. borówka amerykańska i samodzielnie zbierane w Górach Izerskich jagody. I czeski cukier żelujący. Nudne, ale sprawia mi radochę.

środa, 17 lipca 2019

Przetworów cd...

Sześć słoiczków konfitury wiśniowej z kupnych wiśni i pięć słoiczków galaretki porzeczkowej z porzeczki, którą dostałam do pani, która sprząta u nas w firmie. Za to jeden słoiczek wiśni powędrował do niej. Zgarnęłam również ile się dało słoików z firmy (te z zakrętkami w kratkę), czyli jakieś 12 sztuk. Tym razem głównie trochę większe - będą idealne na powidła śliwkowe. :D

sobota, 13 lipca 2019

wtorek, 9 lipca 2019

Eee...

Tak mi dobrze szło z przetworami z ogródka, że w sobotę kupiłam kilogram malin i ponad dwa kilo czerwonej porzeczki na galaretkę. Maliny zasypałam cukrem. Porzeczki umyłam, obrałam z szypułek. Zostawiłam do niedzieli, bo weekend mieliśmy dość zajęty.
W niedzielę już od 6 rano: maliny z cukrem do słoiczków; tylko do zagotowania. Skoro nie mam zamrażarki, a mam tyle słoików, to może tak lepiej przechowywać do zimy? Porzeczki natomiast obgotowałam zgodnie z przepisem i zaczęłam przecierać. Tylko zapomniałam, że sitko do przecierania to mam takie małe. Mam dwa inne, ale jeszcze mniejsze. Zatem gdzieś dwie i pół godziny przecierałam i przecierałam. I przecierałam. Potem zasypałam cukrem, znowu obgotowałam pół godziny jak w przepisie i ładowałam do wygotowanych słoiczków. Maliny w tym czasie zawekowały się w garnku. Porzeczki, ponieważ gorące i do gorących słoiczków, to już nie wygotowywałam. I co?

Porzeczki zostały płynne. Jak te mamy. :D

Maliny. Wszystkie wieczka były jakieś takie podejrzane, że nie złapały, więc chciałam je jeszcze raz obgotować. Ale wczoraj Łu się pyta, czy może ktoryś słoiczek napocząć. No dobra, zgodziłam się. Faktycznie, słoiczek wcale nie był zassany. Ale w środku maliny miały jakiś dziwny smak. Zepsute nie były, ale jakby trochę słone. Otworzyłam drugi słoiczek. Aromat malin - ok. W smaku fermentacji nie czuć. Ale smak, jakiś dziwny. Nie mam pojęcia o co chodzi. Czy możliwe jest że gdzieś coś solą, zamiast cukrem potraktowałam? Nie wiem w jaki sposób miałoby się to stać.

czwartek, 4 lipca 2019

Przetwory i...

...i zobaczyłam po raz kolejny grządki Skorki. Takich, to się chyba nie dorobię. Pięć lat dziubię w ogródku, sadzę kolejne kwiatki, a grządki z fasolką, pietruszką czy koperkiem ani widu, ani słychu. Hmm...

Za to przetwory z własnych krzaków i drzew, to czemu  nie. Dziś opitoliłam czerwoną porzeczkę, a Łu z Po wisienkę. Tzn. głównie Łu zbierał. Po udawała, bo wszystko inne było ciekawsze, łącznie z jakąś psią kupą, którą znalazłam na naszym trawniku. Nie wiem czyje to kupsko. Na kocie za duże. Poza tym na środku trawnika! Koty raczej chowają co zrobią. Tylko jaki pies tu do nas włazi? Bo to już nie pierwsze znalezisko. Ale nie ważne.
Zebrałam porzeczki czerwone. Wysżło trochę ponad pół kilo. Niewiele, ale część już opadła, bo czerwone są od dość dawna, poza tym krzaczek mały, schowany pod jedną z wiśni i aronią, nadżerany notorycznie przez mszyce hodowane przez mrówki. W każdym razie taki raczej bidulek bym powiedziała. Niemniej jednak uparłam się zrobić galaretkę z czerwonej porzeczki. Z pewną nieśmiałością, bo z niewiadomych mi powodów gdy galaretkę robiła matula, to zawsze wychodziła taka jakaś dziwna. Ani sok, ani galaretka. A tu podgotowałam, przetarłam przez sito, ledwie podgrzałam (miało się gotować 15-20 minut, ale chyba nawet tyle nie wyszło) i skórka w garnku twardnieje, więc niewiele myśląc przelałam do słoików. Wyszło niewiele, bo dwa nieco większe i jeden mały słoiczek. Zawsze coś. Zostały ze dwie łyżki galaretki, którą wyłożyłam na talerzyk. Stężała praktycznie od razu.

Eee, chciałam dodać zdjęcia, ale... jedno, że mi blog ich coś znowu nie widzi, drugie, że zrobiłam dzisiaj ileś zdjęć, widziałam, że się robią, ale nie ma! Nie ma na telefonie. To już zupełnie nie wiem o co chodzi. Ostatnio coś gugiel zaczął  mi jakieś kopie zapasowe robić niepytany. Mam wrażenie, że kopię owszem robi, ale sobie. Zaś ja zostaję bez zdjęć.

No mówię, jakieś cuda. Były wcześniej dwa zdjęcia (z kilku, które zrobiłam). Dorobiłam dwa. Z tych mam jedno, za to pojawiło się jedno z tych, których nie było. Za to blog zobaczył zdjęcie z 30 czerwca. Odpadam. Kurde.

Dzień później.

Jakieś zdjęcia się pojawiły, ale nie wszystkie. W każdym razie tu są trzy galaretki porzeczkowe:

A tu wiśnie się macerują w cukrze:
 A tu już niby konfitura robi. Choć czegoś nie rozumiem.  W przepisie było, żeby wiśnie zasypać częścią cukru, do puszczenia soku.  Ze szklanki wody i drugiej części cukru należało zrobić syrop, a potem całość delikatnie smażyć ok. 1,5 godziny, żeby odparować wodę. Stwierdziłam, że bez sensu dodawać szklankę wody, żeby ją potem odparowywać. Odlałam sok z wiśni i z niego zrobiłam syrop. Ale po dodaniu wiśni i gotowaniu ze trzy godziny (wczoraj godzina i dzisiaj dwie) konsystencja była tak płynna, że wyjęłam wiśnie, dość gwałtownie odparowałam ile się dało wody. Konfitury i tak są płynne. Wiśnie wybierałam z mniejszą ilością płynu i ostatni słoiczek, to tylko sam syrop wiśniowy. Nie wiem co zrobiłam nie tak. A na zdjęciu w tle widać na talerzyku galaretkę porzeczkową. Ścięła się pięknie. Słoiki studziłam odwrócone do góry nogami i teraz galaretka nie chce spaść na dół.
W każdym razie bilans: 3 słoiczki galaretki z porzeczki czerwonej, 6 konfitury wiśniowej i 1 słoiczek syropu z wiśni.


niedziela, 30 czerwca 2019

Kto to jest zakonnica?

- Kto to jest zakonnica?
- To taki ksiądz płci żeńskiej.
- To powinna się nazywać księgowa.

środa, 26 czerwca 2019

Afrykańskie upały

Dzisiaj najgorętszy dzień tego roku. Jak na razie. Podobno znad Afryki przywiało gorące masy powietrza. Niektóre portale mówią o 38 stopniach dzisiaj, inne o 'jedynie' 32. Faktycznie, nie zdażało nam się, żeby w domu było 28 stopni. A jest. Upały w kwietniu, upały i susze w maju, upały w czerwcu. Co to będzie w lipcu i sierpniu?
Skorka chciała zobaczyć ogródek. W tej chwili to umieralnia, bo ne mam kiedy podlewać. Wieczorem nie ma ciśnienia, rano czasem zdążę kawałek podlać. Niektóre rośliny się jeszcze trzymają, ale niektóre już widać, że ledwie dyszą. Przydałyby się jakieś deszcze.

Kilka zdjęć, ale z bliska, żeby nie było za bardzo widać, jak wszystko jest oklapnięte:

 Lawendy. Powinnam pościnać, ale szkoda mi zostawić puste placki. Ścinać? Czy nie ścinać?



 Róż ostatnie podrygi. Zaraz wszystkie klapną, ale trzeba będzie ściąć kwiaty i urosną kolejne.
 Ostatnia inwencja Łu: ścieżka do garażu. Niestety, grunt poziomu nie trzyma w tym miejscu i tu też się wzięłam za wyrównywanie powierzchni przez dosypywanie kolejnych warstw. Może do jesieni coś z tego będzie.
 A takie coś siedziąło na śliwce:
 Śliwki od tatusia. Niestety, drzewko ma chyba kędzierzawość liści. Albo mszyce czy jakieś inne coś je niszczy. Muszę o tym poczytać.
 A tu druga śliweczka będzie miała może z 5 owocków  w tym roku. Mam nadzieję, że uda mi się skosztować. Z trzech czereśni Po zżarła dwie, a trzecia była nadgryziona przez coś. I tak zjadłam tę nadgryzioną. Pychota! Mamy bardzo słodkie i bardzo wczesne (takie chciałam) czereśnie. Tylko na zbiory musimy poczekać jeszcze parę lat.
 A tu taki widok na ostatni fragment do zagospodarowania.
 I w drugą stronę, do kompostownika.
 I w trzecią.
 Granitowa ławeczka przy miejscu ogniskowym. Ogniska w tym roku nie robiliśmy, ale wierzba zwiesza się, to nie wiem czy robić.
 A takimi orzechami zaskoczyła nas w tym roku leszczynka. Kupiłam ją, jako trzydziestocentymetrowy patyk. Nie liczyłam, że urośnie.


 Czerwone korale... oby tylko zdążyć przed szpakami!!!
 Wisienka po lewej i 'leśny' zakątek.


 Róża już się słania pod ciężarem kwiatów i upałem.
 A tu wreszcie pierwsze, i to piękne, jeżówki udało mi się doprowadzić do kwitnienia. Jak to jest, że w jednym krzaczku są pomarańczowe, różowe i żółte?
 Hortensja dębolistna. W tym roku pierwszy raz zakwitła. A poniżej pomidorki z ubiegłorocznej uprawy. Nie wyrywam, może któryś zaowocuje?
 W tym roku wsadziłam chyba ponad 20 lilii. A to pierwsza z nich zakwitła:
 Rośliny jeszcze zielone, ale jak się stanie, to kora trzeszczy, że aż strach.
 Dogorywające ostróżki.
 I ostatni kwiatostan łubinu. Pięknie wyrosły mi dwa krzaki tegoż. Jeden fioletowy, drugi różowy.
 A tych to nie znam nazw. Ale ładnie pomarańczowy z tym mocnym niebieskim wyglądają.
 Gąszcz się zrobił. Brzózka, kaliny koralowe, jeden czosnek, runianki, jakieś żurawki i co tam jeszcze...
 A tu już kompozycja z suchych czosnków. U koleżanki stały przez całą zimę i wyglądały przecudnie. Mi w zeszłym roku mama Łu powyrywała. Mam nadzieję, że w tym roku się ostaną.
 A takie widoki z ławeczki przed domem.

 I hortensja piłkowana. Usycha, jak zresztą inne hortensje. Nie wiem, czy to tylko kwestia za małej ilości wody, czy słońca za dużo.

A tu jeszcze kalamondyna, czyli kwaśnia pomarańcza. Jak ją kupiłam dwa lata temu, to miała trzy gałązki na krzyż (da się dać trzy gałązki na krzyż?).

A tu widać, że kwitnie jak najęta. Ciekawe, czy coś ją zapyli.

I na razie tyle. Przyjedź Skorka, to zobaczysz całość.

Aha i jest prawie północ a w domu 27,8 stopnia.

Etykiety

życie rodzinne (124) ogród (121) budowa (102) przetwory (31) marudzenie (28) plany (28) jojczenie (27) dywagacje (21) sso (20) filozofowanie (17) rośliny (17) dach (16) obserwacje (15) przyroda (15) zwierzęta (15) działka (14) mieszkanie (14) przyłącza (14) wnętrza (14) aranżacje (13) finanse (13) ogólne (13) życie na wsi (13) problemy (11) stan 0 (11) woda (11) covid19 (10) droga (10) nalewki (10) przepisy (9) sąsiedzi (9) kalkulacje (8) marzenia (8) okna (8) ptaki (8) wspomnienia (8) z netu (8) święta (8) ciocia dobra rada (7) prąd (7) bździuny (6) ogrzewanie (6) sądziad (6) absurdy (5) instalacje (5) kot (5) książki (5) radości (5) wiosna (5) zasłony (5) zdjęcia (5) zima (5) co ja robię tu? (4) elewacja (4) historycznie (4) kanalizacja (4) nie wiem co powiedzieć (4) politycznie tfu (4) sprawy wsi (4) wygrzebane z lamusa (4) łazienki (4) drzwi (3) fontanna (3) gaz (3) genealogia (3) inspiracje (3) kuchnia (3) odkrycia (3) pory roku (3) schody (3) wino (3) wyczytane (3) cuda natury (2) dokumenty (2) dom (2) energooszczędność (2) kompost (2) ku pamięci (2) ogrodzenie (2) pet challenge (2) piękne słowa (2) podłoga (2) przeprowadzka (2) ssz (2) wymiękam (2) zioła (2) a (1) bruki (1) dialogi (1) domek na drzewie (1) działania (1) kosopleciny (1) krupnik (1) muzyka (1) okolica (1) pogoda (1) poidełko (1) pytania bez odpowiedzi (1) reklama (1) strachy na lachy (1) szkoła (1) słowiańszczyzna (1) taras (1) tydzień Ziemi (1) wynajem (1) wypieki (1) z dialogów (1) zbiory (1) śmieci (1)