piątek, 24 lipca 2020

Krupnik

Zlałam dzisiaj malinówkę (tę z owoców) i wiśniówkę (z soku) do butelek i zabrałam się za robienie krupniku zgodnie z przepisem, który podlinkowałam we wpisie Ku pamięci...
Oczywiście nic nie robi się tak samo, więc również 'ku pamięci' zapiszę sobie co robiłam i dlaczego tak.
I po kolei...
- kupiłam pół litra spirytusu i pół litra wódki krupnik (krupnik na krupniku) jako bazę alkoholową. Dopiero dzisiaj zorientowałam się, że w przepisie jest litr spirytu i woda. Wyliczyłam, że wyjdzie tam  półtora litra 63 proc. alkoholu, a ja z mojego zestawu alkoholi jestem w stanie uzyskać litr 67 proc. to stwierdziłam, że po prostu zrobię trochę mniej.
- miód wielokwiatowy zakupiony u pobliskiego pszczelarza, co do którego mam zaufanie, że miód jest bardzo dobrej jakości. W słoiku 0,9, więc w sumie też trochę mniej, niż zakłada oryginalny przepis.
- z wymienionych głównych przypraw nie miałam chyba tylko kardamonu w kawałkach (w proszku nie chciałam dawać, zgodnie z opisem), zatem do słoja powędrowało:

  • około 20 goździków, 
  • 6 kawałków anyżu, 
  • 3 spore laski cynamonu, 
  • 1 wanilia (dałabym drugą, ale nie miałam),
  • imbir, chyba spory kawałek,
  • ziarenka pieprzu
  • ziarenka ziela angielskiego (ale mało, bo nie przepadam za zielem)
  • gałka muszkatołowa (skroiłam nożem, ale rozpadała się na bardzo drobne kawałki, może za drobne?),
  • sok z dwóch cytryn... i tylko z dwóch, bo...
dodatkowo dodałam:
  • kaffir, czyli suszone liście limonki,
  • 6 czy 8 owoców kalamondyny, czyli kwaśnej pomarańczy.
I ten ostatni składnik ma być tym, co będzie wyróżniał mój krupnik od wszystkich pozostałych na świecie. Owocki dałam całe i zastanawiam się, co z tego wyniknie: czy nie zgniją, albo w inny sposób nie zepsują cąłości? Myślę, że nie, ale zobaczymy. Kalamondyny mają kilka ciekawych właściwości. Po pierwsze są małe i może uda mi się je upchnąć do ostatecznych butelek jako ciekawostkę w środku, po drugie mają ciekawy zapach, który - mam wrażenie - już się przebija w aromacie, po trzecie mają bardzo cienką skórkę, więc stwierdziłam, że nie trzeba się martwić ilością albedo i można wrzucić całe, po czwarte są kwaśne, więc mogą zastąpić część cytryn, których z kolei skórki nie dawałam, bo skoro składniki mają być najwyższej jakości, to po co dawać pryskane?

I już. Słój właśnie wylądował w szafce. Jak napisali ma stać w ciepłym, ale ciemnym miejscu. I co najmniej pół roku. Zatem zakładam, że jest to alkohol, który znika z pola widzenia na długo (choć chyba jednak trzeba będzie go co jakiś czas mieszać?) i niech sobie dojrzewa.

I znowu mam takie przyjemne uczucie, że z byle czego (nie pijamy mocnych alkoholi, więc mają dla nas żadną wartość) zrobiłam coś, co może sobie leżeć w moim skarbcu z przetworami i nie traci na wartości, tylko zyskuje.

Mogłabym jeszcze dodać lawendę, bo właśnie kwitnie i hibiskus, ale może kwiatowe nuty będę może testowała w przyszłym roku. Teraz chciałam zobaczyć, co wyjdzie z kalamondyną.

Alko z suszem, reszta jeszcze czeka.
Chyba już wszystko, z wyjątkiem soku z cytryny i miodu:
Jest i sok z cytryny:
Miało się trochę pomacerować bez miodu, ale za długo nie wytrzymałam. Tu z bateryjką malinówek i wiśniówek:
I miód się leje...
Ponieważ robię wersję 'długoterminową', więc miód ma się rozpuszczać z czasem. Na razie wszystko wygląda tak:
Warstwy: alko, owoce i przyprawy korzenne, miód.

Tu z wczoraj zdjęcie, jakich dawno nie robiłyśmy, czyli siostry trzy:
Tak na dodatek testy aparatu nowego telefonu. 
Lawenda
Jeżówka
Juka w pełni kwitnienia
Moje pierwsze pysznogłówki.
Werbena patagońska.
Rozchodnik wyniosły.
Karmnik ościsty.

piątek, 17 lipca 2020

Czarne złoto...

...jakoś tak mi przyszło w kontekście czarnych porzeczek, które dzisiaj obrałam z krzaków, wrzuciłam do gara i... już się wekuje kilkanaście słoiczków. Jeju, pychota! Najlepszy dżem z możliwych. No, może jeszcze powidła śliwkowe...
 W poprzednich latach jakoś krzaczki porzeczek mi mszyce niszczyły, przez co owoców było niewiele. W tym roku nie dość że dużo, to jeszcze prawie tak wielkie jak małe wiśnie.


 Zebrało się ponad 2,5 kg z jednego i pół krzaczka. To pół krzaczka, bo nie zauważyłam, że jedne były wcześniejsze i już duża część obleciała albo przyschła.

O dziwo do czarnej porzeczki, mimo iż taka kwaśna, nie trzeba dawać tak dużo cukru. Ja na te 2,5 kg dodałam jeden kg cukru i w sumie mogłoby być mniej. Mogłam też dodać brązowy cukier trzcinowy, ale 'too late'. I tak przepyszny i Łu pewnie będzie go wyciągał w pierwszej kolejności. Aha i wcale nie musiałam go za długo gotować. Może pół godziny odparowywałam w garnku i chyba będzie dobrze.

No i zastanawiam się jeszcze, co można robić innego z tych owoców. W tym roku to w zasadzie na wszystko przepis: owoce + cukier = coś (dżem, galaretka, konfitura, powidła). Może by coś zacząć eksperymentować? Takim moim wyjątkowym dżemem była aktinidia z aronią. Jednak w tym roku aktinidii nie będzie. Są jakieś pojedyncze owocki:
I w zasadzie aronię będę musiała chyba zrobić samą. Dotychczas traktowałam ją jako dodatek do czegoś.

A na koniec jakiś ptaszek, którego nie mogę zidentyfikować, trochę jak wróbelek, ale jakby mniejszy i bardziej popielaty. Często kica po brzozach szukając czegoś do zjedzenia, ale zawsze tak, że trudno mu się przypatrzeć:




I tu może pani kląskawka, ale również słabiutko widać:

Chyba jednak trzeba zainwestować w statyw i większą lufę.

piątek, 10 lipca 2020

Ku pamięci...

...kupa, kupa, wpisał się Alojzy Dupa. Taki stary, ale jakby na czasie (pojutrze wybory), wpis do pamiętniczka mi się przypomniał, choć na potrzeby wpisu istotne jest tylko 'ku pamięci...'. Ale nic, mam jakąś manię wpadania w dygresje.

Ku pamięci chciałam sobie wpisać link do krupniku: https://bibliotekanalewek.pl/przepisy/nalewki-ziolowe/krupnik/

Szukałam, nawet dzisiaj, tej strony Biblioteka Nalewek  i nie mogłam znaleźć. Dzisiaj, w ramach jakiejś akcji wspierania lokalnego stowarzyszenia dostałam słoik miodu. I, jakbym nie miała co robić, wymyśliłam sobie, że może się dokształcę w tym zakresie. Chyba większość ingrediencji mam. Z wyjątkiem spirytusu (hahaha) i imbiru, ale miód to nie owoce, może sobie spokojnie poczekać, aż w pobliskim Dino wreszcie pojawi się spiryt, który mam na myśli. Zbożowy, rektyfikowany.

Z dzisiejszych osiągnięć prztworowych mogę jeszcze dodać, że udało mi się posolić kompoty. Niewiele brakowało a zalałabym je wodą, zawekowała i zostawiła na święta. :) Na szczęście coś mnie tknęło, że chyba nie w białym naczyniu trzymam cukier. Z białego najczęściej korzystam i tak odruchowo wzięłam. Miałkość była jakaś taka dopuszczalna, teraz większość cukrów robią do wypieków, czyli bardzo drobnych, a ta sól taka mało miałka była, więc można było nie zauważyć. No nic, płukanie wiśni, mycie słoików i już kończą się wekować.

Maliny pachną...

...no, pachną.
Choć nie są to takie leśne czy ogródkowe maliny. Kupiłam od lokalnego rolnika. 10 kg. Ponad połowę przerobiłam wczoraj, dzisiaj jeszcze wykańczam.

Pomroczność jasna mnie dopadła, bo kupiłam przy okazji 6 kg wiśni. Połowa się kisi w garnku wydrelowana, na drugą nie mogę patrzeć, bo jeszcze z pestkami. Wiem! Kompoty zrobię! Mam dużo słoików litrowych, z którymi nie wiedziałam co zrobić. No dobra, to dygresja. Miało być o malinach.

Część malin dałam do gara z cukrem, podgrzałam, odcedziłam sok, dużo soku. Z części soku i cukru zrobiłam syrop, który dodalam do malin, maliny do słoiczków i są takie.
Z drugiej połowy malin:
- część zmiksowałam i zamroziłam;
- część wstawiłam do obgotowania i na sok dopiero dzisiaj; sok już jest, pulpę chcę przetrzeć i zrobić dżem bez pestek;
- część oddzieliłam i schłodziłam; dziś kupiłam spirytus nalewkowy 60 proc. (kurcze, zwykłego zbożowego nie mogę dostać, w zeszłym roku łączyłam z krupnikiem i to była bardzo dobra baza pod nalewki, ten jest wg mnie trochę badziewny) wsadziłam maliny do słoja i zalałam. I złapałam się za głowę, bo wcale nie wiedziałam, czy dobrze zrobiłam. Alkohol oczywiście 'stężał' maliny i już nie wiedziałam, czy coś z tego wyjdzie. Ale znalazłam taki przepis: https://www.zajadam.pl/alkohole-domowe/nalewka-malinowa i tego chcę się trzymać. Początek jest taki, jak zrobiłam. A moja bateria wygląda teraz tak:

Na lewo nalewki z soku malinowego, takie lekko zgalaretkowane i mętne, ale to chyba nie powinno przeszkadzać. Na prawo, w dużej butelce nalewka z wiśni. Mam duży dylemat, czy robić jeszcze wiśnie tak, jak te maliny w słoju?
No i w słoju macerują się malinki. Za tydzień ciąg dalszy z nimi.

niedziela, 5 lipca 2020

Leniwy dzień...

...choć w sumie pracowity.
Po pierwsze rano byłam w szoku, bo wstałam i nic mnie nie bolało, nic mi nie uwierało. A byłam przekonana, że będzie, bo wczoraj zrobiliśmy 63 km. Ja wszystko na rowerze, Łu 1/3 na piechotę. Biegiem znaczy się.
Nic robić nie trzeba, to tak tylko trochę rzeczy poukładałam, zrobiłam pranie, pozbierałam ostatnie wiśnie. No i z wiśni...
Słoiczki konfitury oczywiście (w tle soki i dżemy malinowe i kompoty truskawkowe):

 ...oraz naleweczka z soku. Z wiśni po lewej, z malin po prawej. Nie wiem czy dobrze zrobiłam, po pewnie najlepsza byłaby, gdyby owoce zmacerować w alkoholu, ale tak będzie szybciej i z mniejszym marnotrawstwem cennego surowca. Choć zobaczymy jak ze smakiem. Nalewka, którą w ubiegłym roku dostałam od koleżanki, smakowała wspaniale owocami wiśni. Tu dopiero zobaczę, czy to będzie smak wiśni, czy soku wiśniowego.
 I chciałaś zdjęcia, Skorka. Nic ostatnio w ogrodzie praktycznie nie robię. Zarasta wszystko bardzo, ale na razie mi to nie przeszkadza, choć może nie wygląda za elegancko. Tu budleja zaczyna kwitnąć:
 Rzut oka z ławeczki pod jesionem:

 Chyba najbardziej reprezentacyjny kawałek:
 A tu takie różne bździuny:
 Aaa, tu zrobiłam zdjęcie, ze względu na te czosnki. Miały być takie 40-60 cm, wyrosły chyba na metr i bardzo mi się podobają. Najpierw miały zielone główki, potem tak stopniowo robiły się bordowe. Niedługo pewnie uschną. Ciekawa jestem, czy to są takie, co kilka lat będą rosły w jednym miejscu. Chcialabym. No i z rudbekiami wiglądają ładnie. W tle jedna ostróżka, ta niebieska nisko to ostróżka łąkowa, która mi się sama zasiała w ogródku, ale ładnie wygląda, to nie wyrzucam.
 I tu rzut na taras z naszym nowym fotelem i łuczkiem dla cytryńca. Cytryńca nie widać, bo nie chciał rosnąć w górę. Może teraz zacznie?
A i ostatnio miałam przygodę w tym miejscu. Rozmawiałam z ciocią Jasią trzymając w jednej ręce telefon a w drugiej kubek gorącej herbaty. Siadałam na fotel co skończyło się wylądowaniem w cytryńcu:
Cytryniec trochę połamany, lilie też. Mi lądowało się w miarę miękko, choć z zaskoczenia, herbatą się za bardzo nie oblałam. W każdym razie zadzwoniłam po Łukasza, żeby pomógł mi się pozbierać. Powiedział 'ok' i się wyłączył. I słyszę, że chodzi po działce, coś mówi, ale do mnie dotrzeć nie może. W każdym razie w końcu mnie znalazł i pozbierał. Wygodnie było w tym kokonie, ale trudno było się wygrzebać.

I tu jeszcze różne takie:



 A takie lilie zauważyłam dopiero po jakichś dwóch godzinach siedzenia obok (i czytania gazet, to nie widziałam):


środa, 1 lipca 2020

Biała liszka

Już kiedyś jakąś liszkę dawałam. Ta będzie kolejna. Dziwna taka. Biała. Znalazłam trochę białych gąsienic w sieci, ale miały raczej sterczące szczecinki, a ta wygląda jak puchate piórko. I tak najpierw pomyślałam, jak wzięłam gałązkę: że kokon pająka, potem że piórko się przykleiło do listka.

Włoski miękko się układają, ciałko pod spodem nieco jakby zielone, jak gąsienica bielinka kapustnika.
Może to jakaś Spilosoma? Może kiedyś ktoś tu zajrzy i mnie oświeci? Do żadnego zdjęcia mi nie pasuje.


Etykiety

życie rodzinne (124) ogród (121) budowa (102) przetwory (31) marudzenie (28) plany (28) jojczenie (27) dywagacje (21) sso (20) filozofowanie (17) rośliny (17) dach (16) obserwacje (15) przyroda (15) zwierzęta (15) działka (14) mieszkanie (14) przyłącza (14) wnętrza (14) aranżacje (13) finanse (13) ogólne (13) życie na wsi (13) problemy (11) stan 0 (11) woda (11) covid19 (10) droga (10) nalewki (10) przepisy (9) sąsiedzi (9) kalkulacje (8) marzenia (8) okna (8) ptaki (8) wspomnienia (8) z netu (8) święta (8) ciocia dobra rada (7) prąd (7) bździuny (6) ogrzewanie (6) sądziad (6) absurdy (5) instalacje (5) kot (5) książki (5) radości (5) wiosna (5) zasłony (5) zdjęcia (5) zima (5) co ja robię tu? (4) elewacja (4) historycznie (4) kanalizacja (4) nie wiem co powiedzieć (4) politycznie tfu (4) sprawy wsi (4) wygrzebane z lamusa (4) łazienki (4) drzwi (3) fontanna (3) gaz (3) genealogia (3) inspiracje (3) kuchnia (3) odkrycia (3) pory roku (3) schody (3) wino (3) wyczytane (3) cuda natury (2) dokumenty (2) dom (2) energooszczędność (2) kompost (2) ku pamięci (2) ogrodzenie (2) pet challenge (2) piękne słowa (2) podłoga (2) przeprowadzka (2) ssz (2) wymiękam (2) zioła (2) a (1) bruki (1) dialogi (1) domek na drzewie (1) działania (1) kosopleciny (1) krupnik (1) muzyka (1) okolica (1) pogoda (1) poidełko (1) pytania bez odpowiedzi (1) reklama (1) strachy na lachy (1) szkoła (1) słowiańszczyzna (1) taras (1) tydzień Ziemi (1) wynajem (1) wypieki (1) z dialogów (1) zbiory (1) śmieci (1)