wtorek, 29 października 2019

W dniu urodzin...

...Poli idziemy do Zoo. We dwie. Zrobiłyśmy sobie wagary, o których powodach może i dobrze, gdybym sobie napisała, ale może nie teraz.
W każdym razie idziemy, ale Po jęczy, że pewnie zamknięte. Nikogo nie widać z daleka.
- Jak będzie zamkniete, to będziesz mogła mi wyznaczyć jakąś karę. - Mówię.
- Hmm, tydzień bez fejsbuka!

Muszę to chyba poważnie przemyśleć. I sama sobie takie kary zacząć dawać.

sobota, 26 października 2019

Amaretto...

...ku pamięci.
Ja znowu w słoikach.
Wyjęłam dziś owoce pigwowca ze słoja. Wsadziłam do małych słoiczków, zapasteryzowałam i zastanawiam się co z nimi dalej. Czy nie będą ciemnieć? Na dole jest trochę soku z alko, ale ogólnie to tylko owoce wymacerowane. Taką mam nadzieję, że nadadzą się do ciasta, albo drinków (co to ich nie robię), albo na prezenty. Znam kilka osób, które takie alkoholizowane owocki by ucieszyły. :D

Może jednak się za krótko macerowały? Jakoś tak w przepisie długo miało wszystko razem leżeć w słoju, ale ja nie miałam gdzie zmieścić spirytusu i krupnika, co je na tę okoliczność kupiłam, a jakoś tak mi już się wydawało, że wymacerowało się wystarczająco i soku bardzo dużo puściło. Zatem owocki do słoiczków, trzylitrowy słój uzupełniłam alkoholami i czeka na jutro, bo jutro Tatko ma mi przywieźć buteleczki, co je sobie zamówiłam w necie. Niemniej jeszcze zajrzałam, co w zasadzie z takich owoców z nalewki można zrobić. Nawet ktoś napisał, że do słoiczków, żeby były do herbaty, albo do pogryzania przy wieczornych seansach. Ale były też pomysły, żeby robić mus, który potem można do naleśników. Wtedy jednak już chyba cały alkohol zdąży odparować.

Było też trochę przepisów - i to mi się bardzo podobało - na ponalewkowe owoce w czekoladzie. Np. wisienki, śliwki. O pigwowcu nie było. Może w przyszłym roku spróbuję.

Było też, co zrobić z pestek pigwowca! A tych miałam w tym roku całkiem sporo i wszystkie poszły na kompost. Wychodzi, że też są do przerobienia:

Użytkownik: 

EWAR3

Witaj oczywiście że mogę podać przepis na Amaretto  z pestek pigwowca

1 szkl nasion ziaren
35 dag cukru
1/2 l. wody
1/4 l.spirytusu
Również wykorzystujemy do wygotowania syropu  / gniazda nasienne/ może być dowolna ilość którą mamy do wykorzystania z owoców pigwowca.
Zalewamy wodą i dodajemy cukier - gotujemy ok. 20 min po przecedzeniu i wyciśnięciu całego syropu  musimy dolać przegotowanej wody tak aby zgadzała się ilość płynu. Wystudzony syrop wlewamy do słoja dodajemy pestki i spirytus i w ciemnym miejscu pozostawiamy na 40 dni od czasu do czasu mieszamy. Po tym okresie przecedzamy i ewentualnie dodajemy  syrop z wody i cukru jeśli jest za mocny trunek. 
Efekt gwarantowany można podawać do kawy z Amaretto jest bardzo smaczna i oczywiście do Tiramisu.
Oczywiście jest trochę zabawy z tym przygotowaniem ale jeśli  wcześniej ziarna były wyrzucane to może warto spróbować.
Życzę dużo cierpliwości.

Przepis stąd: https://wedlinydomowe.pl/forum/topic/3486-co-zrobic-z-owocami/page-3

czwartek, 17 października 2019

wtorek, 15 października 2019

A tak tylko...

...zaległe zdjęcia.
Winko rusza do pracy po raz drugi...
 ...i nalewka się nalewkuje. jakoś tego nie widać, ale - szczególnie gdy rano siedzę i patrzę - świecące słońce rozświetla ją na bursztynowo. Bardzo ładnie to wygląda, czego zdjęcie, niestety, nie oddaje. To czarne, to laska wanilii.

niedziela, 13 października 2019

Alkoholizujemy się cd, czyli...

...wino zwycięstwa lub wino porażki i nie tylko.

Chronologicznie od tyłu.
Właśnie skończyłam prace winiarskie, mianowicie pierwszy nastaw spuściłam, wyrzuciłam owoce (co można zrobić z przefermentowanych winogron? Nie znalazłam), umyłam baniaczki, wlałam  z powrotem do butli, zarurkowałam i stoją. Jutro zrobię zdjęcie jak stoją, przy jakimś lepszym świetle. Wcześniej wyglądały tak:





Na razie wino jest mętne, wygląda na to, że trupki drożdży jeszcze pływają, ale myślę, że teraz przez kolejny miesiąc stania w balonie wszystko opadnie i zrobi się klarowne. Chyba, że się mylę, to proszę o porady. A w smaku jest całkiem jak... wino. Nawet Łu stwierdził, że się nada, więc miło. Wyszło wszystkiego jakieś 16 litrów. Licząc po 15 zł za butelkę, to w zasadzie nakłady finansowe się zwróciły, a kupiłam chyba wszystko co się dało (rurkę do spuszczania wina dostałam od taty), czyli i balony, rurki, korki, i drożdże, cukier, alkolomierz (nawet dwa, bo jeden do wysokoprocentowych się okazał) i cukromierz. 

A teraz sobie siedziałam powoli degusutjąc:



A nalewki z pigwowca też się dzieją. Żeby nie było, że wszystko idzie ślicznie, to z jednej się zrobiła galaretka. Zaczęłam ją rozcieńczać (podgrzałam - zgodnie z sugestią kolegi, dodałam soku ze świeżego ananasa - to już moja własna inwencja, bo na galaretkę działa przeciwgalaretkowato, ale wychodzi, że na pektyny chyba nie), jeszcze próbowałam przefiltrować, ale to wyszła jakaś porażka. Wzięłam kawałek materiału, dość gęsty, ale bez przesady. Nic się nie przesączało. Jakieś kropelki. Myślałam, że tatko coś doradzi, ale doradził, żebym po prostu dała do słoika i miała galaretkę. To dałam wszystko do słoików, ale już galaretki nie ma, bo dodałam flaszkę krupniku. A może to przez tego ananasa. W każdym razie stoi sobie w szafce i za parę miesięcy zobaczę co wyszło.
Jest jeszcze ta druga wersja. Pięknie maceruje się w słoju na słonecznym oknie i ma przepiękny, słoneczny kolor. Jutro postaram się dodać zdjęcia.

Aha, ale zaczęłam od wina zwycięstwa lub porażki. No cóż,wybory mamy. Czekamy na wyniki.

środa, 9 października 2019

Alkoholizujemy się...

...co prawda na razie bez alkoholu, chociaż, zaraz, zaraz, sprawdzę, ile tego jest...

No tak, znowu nie wiem od czego zacząć, to zacznę może chronologicznie. Ale chronologicznie od dzisiaj, bo jakbym miała sięgać pamięcią co, skąd mam, to bym nie sięgnęła. Zatem dzisiaj...

Albo jeszcze dwa dni temu... był przymrozek. Liście już trochę ścięło i na aktinidii smętnie zaczęły zwisać głównie owoce. A trzy dni temu były jeszcze twarde. Ale nic, dzisiaj są już wszystkie miękkie. Zatem do durszlaka, potem aronię. Niewiele jej również jest, bo to jeden, dwu- czy trzyletni krzaczek, ale kilka owocków ma, to do nadania barwy przetworom z aktinidii się nada. Bo zielonobury dżem chyba nikogo nie zachęci do skosztowania. Jeszcze w oko mi wpadły owoce jarzębu szwedzkiego. Drzewko ma cały może metr wysokości. W paczce było dodane chyba jako gratis, ale z uszkodzoną korą i byłam przekonana, że nic z niego nie będzie. Wsadziłam byle gdzie. Ostatecznie jednak duża sadzonka, która rosła w zaplanowanym miejscu padła. Zaś ten patyczek w ciągu kilku lat wyrósł i w tym roku pierwszy raz owocował. Zatem i jagody jarzębu wylądowały z aktinidią i aronią.

No i jeszcze w ogródku niepozbierany został pigwowiec. Więc i jego zgarnęłam. W ubiegłym roku kupiłam krzaczek pigwowca japońskiego. I ten zaskoczył mnie ogromnie, bo owoce miał wielkości jabłek. Może nie za dużych, ale zawsze. Za to z chyba sześciu krzaków pigwowca chińskiego pozbierałam mizeroty jakieś. Jabłuszka wielkości większych winogron. W jednym miejscu, już w lecie, z owocami stało się coś dziwnego, bo skórka zrobiła się taka brązowa. Nie zgniła, coś jak czasem na jabłkach jest, że jest gruba i szara. Niemniej te zostawiłam na krzaku. Może to jakiś parch?

Aktinidii i spółki wyszło jakieś 1,5 kg. Pigwowców 2,5 kg. Takie tam, na wieczorne przetwory.




I co teraz z tym robić? Z aktinidii - wiadomo - dżem. |A z pigwowca? Wydawało mi się, że na dżem, to średnio, bo taki twardy. Koleżanka na fejsie rzuciła, żeby jednak coś innego. Zatem zaraz jakiś przepis, pierwszy z brzegu - o, fajnie, bo alkohol potrzebny później - i już się w słoiku maceruje:
Tylko końcówkę trzeba był zalać spirytusem 70vol. Nie miałam, ale jakoś w szafkach u nas alkoholi tylko przybywa, a jakoś słabo ubywa, to zaraz wygrzebałam setkę ginu, co go dostaliśmy od kuzyna. Gin prosto ze Schwarcwaldu, odleżakowany chyba z rok czy dwa. Chyba się nadał? Dodałam jeszcze laskę wanilii (to czarne w słoiku) i ze dwie cytryny (choć w sumie nie wiem po co, bo pigwowiec jest kwaśny) i teraz ze 3-4 tygodnie ma sobie stać. 
Ale do słoika weszły mi jakieś 2/3 owoców, a że koleżanka podesłała drugi przepis, a mnie urzekły  w nim gwiazdki anyżu (akurat mam) i kora cynamonu (też mam!) i goździki (ostatnio kupowałam, ale przez przypadek w proszku :( ). I jeszcze pomarańcze też mam, bo mam fazę na zimowe herbatki. Zatem wieczność straciłam na odpestkowywaniu tych małych winogron i wszystko wylądowało w garze. I gotowało się tak:
 Ale to szybki przepis. Po ugotowaniu i przestudzeniu trzeba dodać alko. I zaczęło się moje grzebanie w szafie. Nawet nie wiedziałam, że tego tyle mam! Jedno, że od czasu do czasu dostajemy coś 'z górnej półki'. Ponieważ mocne, to nie zażywamy i sobie stoją. Potem dereniówki taty, chyba z trzech kolejnych lat. Mocne, niezbyt mi podchodzą, więc stoją. Dwie czy trzy flaszki nalewek kolegi, który rozprowadza je jako cegiełki na Szlachetną Paczkę. Do paczek się dokłądam, ale flaszki stoją. Z czego jedna, nalewka z płatków róży, ma już czwarty rok (z 2015). Potem jakieś dwa cosie w karafkach. Resztka nalewki od Roksariusa (Skorka, to ty kiedyś zostawiłaś). I jeszcze jakieś zlewki. Jakoś mi nie podchodzą. Ja lubię słodkie, takie do pociumkania, nie za mocne. Stała też butelka Pliski. Otworzyłam, pachniała mi akurat do pigwowca.
Pigwowiec miał się niby gotować 2 h. Ale się rozgotował, więc nie bardzo wiedziałam jak go ogarnąć. Wrzuciłam na sitko, co się zlało, to do nalewki. A co z pulpą? Przetarłam przez sito i do słoików. Taki dżemik o smaku anyżku, cynamonu i skórki pomarańczowej. Może na święta akurat?

Słoiki właśnie skończyły się wekować. Słój z nastawem na jedną nalewkę stoi na oknie. Butelka i buteleczka z gotową nalewką stoją sobie na razie na blacie. 6 słoiczków konfitury (jakoś tak wyszło) z aktinidii i dwa musu(?) z pigwowca. Jutro może zdążę zrobić zdjęcie, przy jakimś świetle.

A za miesiąc bądź dwa zobaczymy co wyjdzie do picia. Aha tę pigwówkę z pliską sobie popijam. Dodałabym więcej cukru, ale całkiem mi podchodzi. Jeszcze się musi sklarować.









wtorek, 8 października 2019

Spa

- Mamo, mogę sobie zrobić spa?
- ??? Dzisiaj? - to był wtorkowy wieczór - może lepiej w sobotę?
- A może być w piątek?
- No dobra, ale wieczorem. Tylko świeczek nie pal pod skosami, bo ściany osmolisz.
- A gdzie mogę postawić?
- Może lepiej wcale nie pal.
- No dobrze. A płatki róż mogą być?


Dialog, jaki odbyłam z Polą (za trochę ponad 2 tygodnie kończy 9 lat). Kurde, gdzie ja przespałąm jej dzieciństwo?

Etykiety

życie rodzinne (124) ogród (121) budowa (102) przetwory (31) marudzenie (28) plany (28) jojczenie (27) dywagacje (21) sso (20) filozofowanie (17) rośliny (17) dach (16) obserwacje (15) przyroda (15) zwierzęta (15) działka (14) mieszkanie (14) przyłącza (14) wnętrza (14) aranżacje (13) finanse (13) ogólne (13) życie na wsi (13) problemy (11) stan 0 (11) woda (11) covid19 (10) droga (10) nalewki (10) przepisy (9) sąsiedzi (9) kalkulacje (8) marzenia (8) okna (8) ptaki (8) wspomnienia (8) z netu (8) święta (8) ciocia dobra rada (7) prąd (7) bździuny (6) ogrzewanie (6) sądziad (6) absurdy (5) instalacje (5) kot (5) książki (5) radości (5) wiosna (5) zasłony (5) zdjęcia (5) zima (5) co ja robię tu? (4) elewacja (4) historycznie (4) kanalizacja (4) nie wiem co powiedzieć (4) politycznie tfu (4) sprawy wsi (4) wygrzebane z lamusa (4) łazienki (4) drzwi (3) fontanna (3) gaz (3) genealogia (3) inspiracje (3) kuchnia (3) odkrycia (3) pory roku (3) schody (3) wino (3) wyczytane (3) cuda natury (2) dokumenty (2) dom (2) energooszczędność (2) kompost (2) ku pamięci (2) ogrodzenie (2) pet challenge (2) piękne słowa (2) podłoga (2) przeprowadzka (2) ssz (2) wymiękam (2) zioła (2) a (1) bruki (1) dialogi (1) domek na drzewie (1) działania (1) kosopleciny (1) krupnik (1) muzyka (1) okolica (1) pogoda (1) poidełko (1) pytania bez odpowiedzi (1) reklama (1) strachy na lachy (1) szkoła (1) słowiańszczyzna (1) taras (1) tydzień Ziemi (1) wynajem (1) wypieki (1) z dialogów (1) zbiory (1) śmieci (1)