niedziela, 28 lipca 2019

Liszka...

...to takie ładne polskie słowo. Czyż nie? Ostatnio natknęłam się na 'usługi barberskie' które wywołały u mnie dreszcz obrzydzenia i zadumę, czemu nie są używane takie słowa jak golarz, golibroda, balwierz?

Ale wracając do liszki, dzisiaj strzygąc ogród natknęłam się na takie cudo:





aha, zdjęcie z telefonu tradycyjnie nie jest jeszcze dostępne, to dodam póżniej. W każdym razie to ogromna gąsienica bodajże zwisaka tawulca. Robi wrażenie. Ma potwornie żarłoczną paszczę. Ale i tak jej nic nie zrobię, choć juz obżarła kilka gałęzi lilaka meyera. Niech sobie je. Póki nie będzie ich dziesięciu, to jakoś damy radę.
A tutaj zagadka: gdzie jest gąsienica:


wtorek, 23 lipca 2019

Nudna będę...

...ale cztery kolejne słoiczki się studzą. Tym razem dżem borówkowo-jagodowy. Tzn. borówka amerykańska i samodzielnie zbierane w Górach Izerskich jagody. I czeski cukier żelujący. Nudne, ale sprawia mi radochę.

środa, 17 lipca 2019

Przetworów cd...

Sześć słoiczków konfitury wiśniowej z kupnych wiśni i pięć słoiczków galaretki porzeczkowej z porzeczki, którą dostałam do pani, która sprząta u nas w firmie. Za to jeden słoiczek wiśni powędrował do niej. Zgarnęłam również ile się dało słoików z firmy (te z zakrętkami w kratkę), czyli jakieś 12 sztuk. Tym razem głównie trochę większe - będą idealne na powidła śliwkowe. :D

sobota, 13 lipca 2019

wtorek, 9 lipca 2019

Eee...

Tak mi dobrze szło z przetworami z ogródka, że w sobotę kupiłam kilogram malin i ponad dwa kilo czerwonej porzeczki na galaretkę. Maliny zasypałam cukrem. Porzeczki umyłam, obrałam z szypułek. Zostawiłam do niedzieli, bo weekend mieliśmy dość zajęty.
W niedzielę już od 6 rano: maliny z cukrem do słoiczków; tylko do zagotowania. Skoro nie mam zamrażarki, a mam tyle słoików, to może tak lepiej przechowywać do zimy? Porzeczki natomiast obgotowałam zgodnie z przepisem i zaczęłam przecierać. Tylko zapomniałam, że sitko do przecierania to mam takie małe. Mam dwa inne, ale jeszcze mniejsze. Zatem gdzieś dwie i pół godziny przecierałam i przecierałam. I przecierałam. Potem zasypałam cukrem, znowu obgotowałam pół godziny jak w przepisie i ładowałam do wygotowanych słoiczków. Maliny w tym czasie zawekowały się w garnku. Porzeczki, ponieważ gorące i do gorących słoiczków, to już nie wygotowywałam. I co?

Porzeczki zostały płynne. Jak te mamy. :D

Maliny. Wszystkie wieczka były jakieś takie podejrzane, że nie złapały, więc chciałam je jeszcze raz obgotować. Ale wczoraj Łu się pyta, czy może ktoryś słoiczek napocząć. No dobra, zgodziłam się. Faktycznie, słoiczek wcale nie był zassany. Ale w środku maliny miały jakiś dziwny smak. Zepsute nie były, ale jakby trochę słone. Otworzyłam drugi słoiczek. Aromat malin - ok. W smaku fermentacji nie czuć. Ale smak, jakiś dziwny. Nie mam pojęcia o co chodzi. Czy możliwe jest że gdzieś coś solą, zamiast cukrem potraktowałam? Nie wiem w jaki sposób miałoby się to stać.

czwartek, 4 lipca 2019

Przetwory i...

...i zobaczyłam po raz kolejny grządki Skorki. Takich, to się chyba nie dorobię. Pięć lat dziubię w ogródku, sadzę kolejne kwiatki, a grządki z fasolką, pietruszką czy koperkiem ani widu, ani słychu. Hmm...

Za to przetwory z własnych krzaków i drzew, to czemu  nie. Dziś opitoliłam czerwoną porzeczkę, a Łu z Po wisienkę. Tzn. głównie Łu zbierał. Po udawała, bo wszystko inne było ciekawsze, łącznie z jakąś psią kupą, którą znalazłam na naszym trawniku. Nie wiem czyje to kupsko. Na kocie za duże. Poza tym na środku trawnika! Koty raczej chowają co zrobią. Tylko jaki pies tu do nas włazi? Bo to już nie pierwsze znalezisko. Ale nie ważne.
Zebrałam porzeczki czerwone. Wysżło trochę ponad pół kilo. Niewiele, ale część już opadła, bo czerwone są od dość dawna, poza tym krzaczek mały, schowany pod jedną z wiśni i aronią, nadżerany notorycznie przez mszyce hodowane przez mrówki. W każdym razie taki raczej bidulek bym powiedziała. Niemniej jednak uparłam się zrobić galaretkę z czerwonej porzeczki. Z pewną nieśmiałością, bo z niewiadomych mi powodów gdy galaretkę robiła matula, to zawsze wychodziła taka jakaś dziwna. Ani sok, ani galaretka. A tu podgotowałam, przetarłam przez sito, ledwie podgrzałam (miało się gotować 15-20 minut, ale chyba nawet tyle nie wyszło) i skórka w garnku twardnieje, więc niewiele myśląc przelałam do słoików. Wyszło niewiele, bo dwa nieco większe i jeden mały słoiczek. Zawsze coś. Zostały ze dwie łyżki galaretki, którą wyłożyłam na talerzyk. Stężała praktycznie od razu.

Eee, chciałam dodać zdjęcia, ale... jedno, że mi blog ich coś znowu nie widzi, drugie, że zrobiłam dzisiaj ileś zdjęć, widziałam, że się robią, ale nie ma! Nie ma na telefonie. To już zupełnie nie wiem o co chodzi. Ostatnio coś gugiel zaczął  mi jakieś kopie zapasowe robić niepytany. Mam wrażenie, że kopię owszem robi, ale sobie. Zaś ja zostaję bez zdjęć.

No mówię, jakieś cuda. Były wcześniej dwa zdjęcia (z kilku, które zrobiłam). Dorobiłam dwa. Z tych mam jedno, za to pojawiło się jedno z tych, których nie było. Za to blog zobaczył zdjęcie z 30 czerwca. Odpadam. Kurde.

Dzień później.

Jakieś zdjęcia się pojawiły, ale nie wszystkie. W każdym razie tu są trzy galaretki porzeczkowe:

A tu wiśnie się macerują w cukrze:
 A tu już niby konfitura robi. Choć czegoś nie rozumiem.  W przepisie było, żeby wiśnie zasypać częścią cukru, do puszczenia soku.  Ze szklanki wody i drugiej części cukru należało zrobić syrop, a potem całość delikatnie smażyć ok. 1,5 godziny, żeby odparować wodę. Stwierdziłam, że bez sensu dodawać szklankę wody, żeby ją potem odparowywać. Odlałam sok z wiśni i z niego zrobiłam syrop. Ale po dodaniu wiśni i gotowaniu ze trzy godziny (wczoraj godzina i dzisiaj dwie) konsystencja była tak płynna, że wyjęłam wiśnie, dość gwałtownie odparowałam ile się dało wody. Konfitury i tak są płynne. Wiśnie wybierałam z mniejszą ilością płynu i ostatni słoiczek, to tylko sam syrop wiśniowy. Nie wiem co zrobiłam nie tak. A na zdjęciu w tle widać na talerzyku galaretkę porzeczkową. Ścięła się pięknie. Słoiki studziłam odwrócone do góry nogami i teraz galaretka nie chce spaść na dół.
W każdym razie bilans: 3 słoiczki galaretki z porzeczki czerwonej, 6 konfitury wiśniowej i 1 słoiczek syropu z wiśni.


Etykiety

życie rodzinne (124) ogród (121) budowa (102) przetwory (31) marudzenie (28) plany (28) jojczenie (27) dywagacje (21) sso (20) filozofowanie (17) rośliny (17) dach (16) obserwacje (15) przyroda (15) zwierzęta (15) działka (14) mieszkanie (14) przyłącza (14) wnętrza (14) aranżacje (13) finanse (13) ogólne (13) życie na wsi (13) problemy (11) stan 0 (11) woda (11) covid19 (10) droga (10) nalewki (10) przepisy (9) sąsiedzi (9) kalkulacje (8) marzenia (8) okna (8) ptaki (8) wspomnienia (8) z netu (8) święta (8) ciocia dobra rada (7) prąd (7) bździuny (6) ogrzewanie (6) sądziad (6) absurdy (5) instalacje (5) kot (5) książki (5) radości (5) wiosna (5) zasłony (5) zdjęcia (5) zima (5) co ja robię tu? (4) elewacja (4) historycznie (4) kanalizacja (4) nie wiem co powiedzieć (4) politycznie tfu (4) sprawy wsi (4) wygrzebane z lamusa (4) łazienki (4) drzwi (3) fontanna (3) gaz (3) genealogia (3) inspiracje (3) kuchnia (3) odkrycia (3) pory roku (3) schody (3) wino (3) wyczytane (3) cuda natury (2) dokumenty (2) dom (2) energooszczędność (2) kompost (2) ku pamięci (2) ogrodzenie (2) pet challenge (2) piękne słowa (2) podłoga (2) przeprowadzka (2) ssz (2) wymiękam (2) zioła (2) a (1) bruki (1) dialogi (1) domek na drzewie (1) działania (1) kosopleciny (1) krupnik (1) muzyka (1) okolica (1) pogoda (1) poidełko (1) pytania bez odpowiedzi (1) reklama (1) strachy na lachy (1) szkoła (1) słowiańszczyzna (1) taras (1) tydzień Ziemi (1) wynajem (1) wypieki (1) z dialogów (1) zbiory (1) śmieci (1)