środa, 28 listopada 2012

Właśnie siostra mi uświadomiła...

...że nikt tu nie wie, jaki dom budujemy.
Tak szybciutko więc:

Projekt z pracowni Lipińskich Berlin III.

A poza tym byli dziś klienci do mieszkania. Trzymajcie kciuki.

wtorek, 27 listopada 2012

Chcesz być szczęśliwy...

...jeden wieczór - upij się,
chcesz być szczęśliwy rok - ożeń się,
chcesz być szczęśliwy całe życie - załóż ogród.

Jak mówi stare japońskie przysłowie.

Przyszło mi do głowy, gdy zabrałam się za ratowanie kwiatków. Jeden zaniedbany przeze mnie - miałam nadzieję, że postoi na antresoli, gdzie mimo okna brakuje światła; drugi przez moją Drugą Połowę w pracy - no cóż, palmy też od czasu do czasu potrzebują podlewania.
Jakąś głupią cechę mam, że ratowane rośliny rosną u mnie bujnie. A śliczne i piękne - muszę najpierw zmarnować. Przykłady mogłabym mnożyć, zaczynając od zdechłej palmy daktylowej kupionej w biedronce za bodajże 3 zł (początkowo miała jeden zdechły i złamany liść, a wyrosła już na ponad 2 metry), po papirusa i bluszcz przechodzące obecnie kwarantannę u mnie w pracy, bo w domu ciągle coś na nich lądowało.
Po raz kolejny stwierdzam, że grzebanie w ziemi jest przyjemne. Przycinanie gałązek, gdy już wiem, że efekt będzie za jakiś czas, ale na pewno dobry - daje jakieś takie wewnętrzne poczucie więzi z rośliną, z ziemią (z Ziemią?). Świat w doniczce jednak wydaje się taki mały.

A może japońskiej cierpliwości i uwagi mi brak?

niedziela, 25 listopada 2012

Długi list...

...do współwłaścicielki. Właściwie, to nie miałam go umieszczać, ale dość dokładnie przedstawia dotychczasowe perypetie związane z nazwą drogi. Adresatka nie wyraziła zgody na zaproponowaną przez nas Maciejkową. Niemniej, może naiwnie, wierzę, że będziemy w stanie jeszcze coś z tą sąsiadką wspólnie zdziałać. Na przykład przekazać drogę gminie. Czy będzie jeszcze jakaś szansa?

Dzień Dobry Pani R.,
po pierwsze dziękuję za odpowiedź. Mam nadzieję, że dzięki temu będę miała możliwość przybliżyć Pani sprawę, co - telefonicznie - byłoby trudne.
Jak myślę rozumiem Pani obiekcje co do trybu załatwienia sprawy. Sama również należę do osób, które wymagają jasnych i pełnych informacji, konsultacji ze wszystkimi zainteresowanymi. Mam nadzieję jednak, że to co niżej napiszę przynajmniej w jakiś sposób przybliży Pani taki a nie inny sposób zakończenia tematu nazwy drogi.

Ponad 2 lata temu kontaktowałam się ze wszystkimi ze współwłaścicieli działek drogowych prosząc o zgody niezbędne do uzyskania pozwolenia na budowę. Przy okazji każdemu starałam się zasygnalizować jakie są (bądź będą) problemy do wspólnego rozpatrzenia i prosiłam o podanie danych kontaktowych.
Niedługo po tym napisałam do wszystkich współwłaścicieli, których maile posiadałam (Pani maila nie miałam), z prośbą o przedstawienie propozycji własnej nazwy. Odpowiedzi trochę mnie zaskoczyły, bo albo nie dostałam żadnej, albo po kilka, kilkanaście propozycji. Jakiś czas po tym został zniszczony dysk mojego komputera (wypadek losowy), w efekcie którego przepadły zebrane informacje.
Oczywiście mogłam ponownie wysłać maile, zadzwonić do współwłaścicieli, których maili nie miałam. Niemniej jednak - musi to Pani również uwzględnić - współwłaścicieli jest obecnie około dwudziestu i każdy z nich ma inne podejście do sprawy, również typu 'wszystko mi jedno', 'co pani wybierze, to będzie dobrze', 'proszę nie zawracać mi głowy'. Ja również jestem człowiekiem zapracowanym i bieganie za każdym z pytaniem czy taka czy inna nazwa wykracza poza zakres moich czasowych możliwości. Dlatego, gdy zgłosiła się do mnie jedna ze współwłaścicielek, że załatwi sprawę, bo będzie w stosunkowo niedługim czasie potrzebowała możliwości nadania numeru adresowego - przekazałam jej sprawę, z nazwą do jej decyzji. Okazało się jednak, że nie jest to takie proste, oprócz współwłaścicieli nazwę opiniuje rada sołecka. Sprawa znowu trafiła do mnie, ponieważ mieszkam na miejscu i mam (po sąsiedzku) kontakt z sołtysem, któremu przekazałam sprawę (w lipcu tego roku), z nazwą Maciejkowa, bo taką aprobowali współwłaściciele, z którymi miałam bezpośredni kontakt. Sołtys stwierdził początkowo, że zajmie się całą sprawą i nic już z mojej strony nie będzie potrzebne. Po jakimś czasie okazało się, że jednak jest potrzebna decyzja współwłaścicieli - przekazałam sołtysowi zgody dotyczące celów budowlanych (gdzieś na początku września). Przez dłuższy czas nie spotykałam sołtysa, a że Rada Gminy ma sesje raz w miesiącu, dopiero po ogłoszeniu uchwał mogłam się zorientować, że w sprawie nic się nie drgnęło. Mimo kilkukrotnych prób telefonicznych, nie udało mi się skontaktować z sołtysem. W niedzielę, 4 listopada spotkałam sołtysa i usłyszałam, że sprawa jest przekazana. 5 listopada pojawiły się w internecie uchwały Rady Gminy, wśród których znowu nie było uchwały dotyczącej naszej drogi. 7 listopada zadzwoniłam do wydziału geodezji, gdzie dowiedziałam się, że upoważnienia do nich trafiły dopiero 5 listopada i na ich podstawie nie będzie możliwe nadanie nazwy drodze. Niemniej, że wystarczy, że skonsultuję się ze współwłaścicielami, i mailowo wyślę informację, że współwłaściciele wyrażają zgodę. Zgodnie z tym skontaktowałam się ze współwłaścicielami, do których miałam kontakt telefoniczny i informacje o wynikach przekazałam mailowo do wydziału geodezji i wszystkich współwłaścicieli, których maile posiadałam.

To wszystko. Mam nadzieję, że nie znudziłam Pani tym długim opisem. Mam nadzieję również, że zrozumie Pani, że sprawa, którą zawracam Pani głowę przez ostatni tydzień, dla mnie ciągnie się już ponad dwa lata i chciałabym ją już po prostu zamknąć. Czy nazwa taka czy inna - jest mi obojętne. Wybraliśmy starając się dopasować do nazw okolicznych i gustów innych. W Pani przypadku nie udało się. Mam jednak nadzieję, że nie zamknie to możliwości współpracy w innych problemach dotyczących naszej drogi.

Pozdrawiam serdecznie,
JDM

PS.
W Ustawie o drogach publicznych w zakresie nadania nazwy znalazłam tylko zapis, że nazwę drodze nadaje rada gminy (czyli wcale nie musi uwzględniać preferencji właścicieli) na wniosek właścicieli (art. 8. pkt. 1a.). Ponieważ nie określono, że muszą to być wszyscy właściciele dlatego podejrzewam, że interpretuje się, że nie ma takiego obowiązku.

JDM


A... i dodam jeszcze, że minęło już ponad 2 tygodnie a odpowiedzi nie dostałam. Pewnie już nie dostanę.

Telefon...

...właśnie miałam. Od potencjalnej klientki. Czyżby moja hipoteza, że pod koniec roku coś się ruszy była słuszna?
Jest tylko jeden mały problem: czy zdążymy sprzedać do końca roku? Cały problem w tym, że jeśli udałoby się nieco karkołomne przedsięwzięcie sprzedaży mieszkania i wzięcia kredytu w tym roku, to ja widzę szansę na budowę. Jeśli nie, to na moje oko brakuje nam kilkudziesięciu tysięcy.

środa, 21 listopada 2012

Dereniowa Maciejówka...

...i maciejowa dereniówka.
Kiedyś się śmiałam, że domek nazwiemy właśnie Dereniowa Maciejówka (to od naszych nazwisk) i będziemy w niej wyrabiać 'maciejową dereniówkę'. Dereniówkę już antenat produkuje. Kwestia podtrzymywania tradycji rodzinnych, których jednak na razie nie pielęgnuję. Na szczęście robi to Daisy mobilizując tatę, własną produkcją i propagacją przepisów na różne cuda. Ostatnio zbierałam zachwyty lekarki, której powiedziałam, że piję home made sok z kwiatów czarnego bzu. Skorka, podaj przepis, pliz...

wtorek, 20 listopada 2012

Gaz, gaz, gaz na ulicach...

A konkretniej gaz na ulicy Maciejkowej.

A na marginesie... pisałam już, że dostałam oficjalne pismo o przesłaniu uchwały z tą nazwą do Rady Gminy? Czyli za parę dni uchwała powinna zostać klepnięta, co będzie dopiero początkiem urzędowej drogi do zatwierdzenia nazwy, bo następnie trafi do wojewody, który ma ją zgłosić do jakiegoś urzędowego monitora; po 14 dniach od pojawienia się w monitorze dopiero nazwa będzie już legalna i od tego momentu będzie można złożyć wniosek o nadanie numerów adresowych. Najprawdopodobniej nasza chałupka będzie miała numer 7. :) Maciejkowa 7. Ładnie, nie?

Wracając do gazu... jestem po wstępnych rozmowach w gazowni, z których wynikło, że najlepiej będzie się spotkać w składzie gazownia i przedstawiciele trzech działek, do których będzie ciągnięty gaz. I takie spotkanie będę organizowała na za tydzień, w piątek. Najbardziej prawdopodobny jest scenariusz, że będziemy wspólnie robić przyłącze. Na co możemy liczyć od strony gazowni? Nie mam pojęcia. Najchętniej to im przekazalibyśmy całe przedsięwzięcie minimalizując nasz udział do podpisania umowy i zapłacenia ryczałtowej opłaty, coś ok. 1000-2000 zł. Niestety, mamy jedną hardą sąsiadkę, która nie chce wyrażać zgód. Kicha, ale jakoś damy radę.

Jeszcze krótko o sołtysie... sprawa czy go obsmarowywać czy nie - sama się rozwiązała. Złożył rezygnację. Jak do mnie dociera, to w różnych innych sytuacjach też pozaliczał wtopy. W styczniu czekają nas wybory.

Sprzedam mieszkanie. Ktoś kupi?

Jak w tytule. Mieszkanie wystawiliśmy w sierpniu. Mamy listopad i nic. Byli jedni kupujący do oglądania, ale słuch po nich przepadł. Wczoraj napisał ktoś po angielsku. Zdziwiłam się cokolwiek 'czyżby jakiś obcokrajowiec był zainteresowany mieszkaniem w naszej okolicy?'. Oczywiście dr Gógiel wszystko ci powie. Podany mail (jansy500@yahoo.com) przedstawiany jest jako mail jakiegoś oszusta. Chyba nie warto w ogóle odpowiadać.

W naszym planie sprzedaży założyliśmy, że z początkiem listopada zostaną nieco poluzowane cugle kredytowe i zwiększy się ruch na rynku nieruchomości. Listopad mija a tu rząd nic nie robi w tym temacie - rekomendacje T i S trzymają się mocno uniemożliwiając wzięcie kredytów praktycznie większości zainteresowanym. Choć da się zauważyć, że w sierpniu ruch był żaden - na jednym z portali przez tydzień ogłoszenie ODWIEDZIŁO 0 (słownie: ZERO) oglądających. Teraz jest trochę lepiej, jednak bez rewelacji. Zakładam, że gdyby ktokolwiek szukał, to przynajmniej zajrzałby w ogłoszenie.
Patrząc na wcześniejsze tempo wymieniania się sąsiadów i ceny pojawiające się w ogłoszeniach, to zainteresowanie naszym osiedlem było spore. Teraz, od paru miesięcy, ogłoszenia ciągle wiszą te same, zarówno w sieci jak i na oknach czy balkonach. Chyba trochę przespaliśmy czas sprzedaży. Szkoda. Co jednak robić dalej? Jeśli obniżymy cenę, to nie będzie nas stać na budowę. Jak chyba pisałam wcześniej, to zakładając, że zaczynamy od sprzedaży mieszkania, musimy w możliwie szybkim czasie wprowadzić się do chałupki. A tu na razie nawet łopata nie została wbita. Oj, długa ta droga do domu, długa...

Ostatnio odwiedziliśmy znajomych, którzy zaczęli budować się tuż po studiach. Oboje mają (mieli?) ogromne parcie na dom - dziewczyna jest architektem, a 'druga połowa' z 'domowymi' tradycjami. Oboje zasuwają równo przy budowie. Sami zrobili mnóstwo rzeczy: ocieplenia od środka i z zewnątrz, ogrodzenie z granitu (szacun; piękne), zaprojektowali dom. Z rodziną wybudowali wiatę i garaż, kładą podłogi, kominki, robią meble... Mimo ogromu pracy, co pewnie daje wymierne oszczędności przy budowie, to ciągle końca nie widać. Czy nas też to czeka? Trochę się tego boję. Przy dwójce dzieci i pracach na etatach trudno wygrzebać czas i siłę na zmagania z materią. Tym bardziej, że codzienna jazda w ostatnim czasie po raz drugi skończyła się zapaleniem płuc (bo to wyszło na prześwietleniu, a nie, jak wczoraj napisałam oskrzeli). No nic. Dość smęcenia. Chętnie bym zabrała się do jakiejś roboty, a tu leżeć trza. Może to i dobrze, ale w środku podskakuje mi wszystko. ;)

poniedziałek, 19 listopada 2012

Od choroby do choroby...

...zaglądam tutaj - jak widać ostatnio byłam chora. Niestety, znowu jakieś zapalenie oskrzeli się przyplątało. Aby w domu bezproduktywnie nie siedzieć zaraz zabieram się za załatwianie spraw z gazem. To kolejna sprawa, która ostatnio wypłynęła.
Jedno, że jeśli w przyszłym roku mielibyśmy się wprowadzać - choć małe jest to prawdopodobieństwo, to jednak nie można wykluczyć - to głupio byłoby, gdybyśmy wszystko mieli gotowe, tylko ogrzewania nie.
Drugie, że sąsiadka ma ogromny problem ze zgodą od jednej ze współwłaścicielek na budowę przyłącza. Budowa jest możliwa, ale już nie przez ZG tylko samodzielnie, co horrendalnie podnosi koszty.

Dlatego...
Po drugie primo sama muszę się dowiedzieć co zrobić, żeby jak najszybciej wybudować przyłącze do nas. Czy wystarczą upoważnienia, które mam.
Po drugie secundo: jeśli jednak będziemy zmuszeni budować przyłącze nie przez ZG, to z sąsiadami powinno być raźniej. Tym bardziej, że wyglądają na takich, z którymi bez problemu da się dogadać. I tego się trzymajmy.

czwartek, 8 listopada 2012

Drugi front

W trakcie wczorajszych perypetii z nazwą drogi wypłynął na wierzch (stary) temat przekazania wspólnej drogi gminie. Droga jest długa, obecnie ma około 20 współwłaścicieli, a główna właścicielka ma jeszcze ze 20 działek do sprzedania, więc ilość może w pewnym momencie urosnąć nie do przeskoczenia. O ile już nie osiągnęliśmy tego etapu. :(
Generalnie większość się zgadza i widzi korzyści wynikające z przekazania drogi gminie, ale...
- od kogoś usłyszałam, że on owszem, chętnie, ale... nie za darmo;
- ktoś inny niezdecydowany;
- ktoś jest za granicą;
- jeszcze ktoś zmarł i nie wiadomo czy rozwiązane są sprawy spadkowe - to może być największy problem.

Niemniej, ponieważ jest osoba szczególnie mocno mająca interes w przekazaniu tej drogi, ruszamy sprawę. Jak się wszyscy zadeklarują, to może coś z tego będzie.

Patrząc na to, co się dzieje na drogach przekazywanych gminie, to warto: jezdnia, chodnik, krawężniki, oświetlenie - niewątpliwie zwiększą wartość działek (to dla tych, co chcą sprzedać) lub komfort mieszkania (tych, co chcą zamieszkać).

środa, 7 listopada 2012

wieści z frontu cd...

Poprzedni post zakończył się ciachem, bo stwierdziłam, że zadzwonię do Gminy z pytaniem, co się dzieje w sprawie drogi. Jak pomyślałam tak zrobiłam. W efekcie włos mi się na głowie zjeżył. Jak chyba napisałam, sprawę przekazałam sołtysowi w lipcu. Na przełomie lipca i sierpnia dostałam SMSa, że wszystko załatwione. Po powrocie z wakacji okazało się, że jednak nie, że potrzebne są upoważnienia współwłaścicieli, więc ponad dwa miesiące temu zaniosłam je sołtysowi z prośbą, żeby mi nie pogubił, bo dla mnie ważne są. Minął wrzesień, sprawdziłam uchwały Rady MiG - o nadaniu nazwy naszej drodze nic. Trochę sprawę olałam, bo powinnam od razu zgłosić się do sołtysa, ale liczyłam, że go spotkam gdzieś w przelocie to zapytam co się dzieje - sąsiad przecie. Faktycznie, spotkałam go w sklepie, ale zanim zdążyłam zapłacić - już go nie było. Parę dni temu minął październik, więc znowu patrzę co słychać w uchwałach. Nic. W niedzielę napatoczyliśmy się na siebie z sołtysem:
-'wszystko w porządku; sprawa w toku; trochę się przeciągnie'.
- OK, ale czy mogę odebrać upoważnienia.
- 'Ja właśnie wyjeżdżam, ale podejdź wieczorem do żony, to poda.'
- OK.
Po spacerze podeszłam. Dzwonię. Nikt nie otwiera.

Dzisiaj środa. Zgodnie z tym co napisałam wyżej dzwonię do wydziału geodezji i... bomba wybucha. Sołtys był, ale dopiero w poniedziałek (czyli dwa miesiące nie kiwnął palcem). A upoważnienia się nie nadają i trzeba inne. Ręce mi opadły. Jednak jest światełko w tunelu. Jeśli obdzwonię współwłaścicieli i uzyskam od nich zgodę 'na gębę' a potem wyślę do geodezji maila z informacją, którzy współwłaściciele się zgodzili, to się da. Więc dawaj, wydzwaniałam całe rano. Jakąś godzinę temu wysłałam maila z informacją kto jest za nazwą ulicy 'Maciejkowa'. Da się? Da.

Na koniec rodzi się pytanie: co zrobić z sołtysem. Obsmarować na osiedlowym forum?

Wieści z frontu...

...choć to chyba piąta lub szósta linia okopów, bo nic się nie dzieje. W każdym razie nic przełomowego, ale że siedzimy z Po w domu, to jest chwila na podsumowania.

Nazwa drogi.
Sąsiadka prosiła mnie chyba jeszcze w czerwcu o możliwie szybkie załatwienie nazwy drogi, bo gdy będą się chcieli wprowadzać (w okolicach jesieni) to musieliby już mieć nr adresowy. Ponieważ wymagana jest zgoda wszystkich współwłaścicieli na taką operację, sąsiadka takiej nie ma a ja i owszem, toteż poszłam załatwiać. Czemu nie. Za fatygę uzurpowaliśmy sobie prawo do nadania nazwy: Maciejkowa. Akurat pasująca do okolicznych Wrzosowych, Żurawinowych, Chabrowych...
Zebrałam papiery: wniosek, upoważnienia i do urzędu. Stamtąd odesłali mnie do Rady Sołeckiej do zaopiniowania nazwy drogi. Zaniosłam więc papiery sołtysowi, który obiecał zająć się sprawą. Upoważnień -- jak stwierdził -- nie potrzebuje. OK. Na przełomie lipca i sierpnia dostałam SMSa, że sprawa poszła do uchwalenia przez Radę Gminy. I co? I nic. Po jakimś czasie okazało się, że jednak upoważnienia są potrzebne. Teraz mamy początek lipca, posprawdzałam uchwały rady gminnej z ostatnich miesięcy. Są uchwały dotyczące dróg, ale naszej - NIE.
[ciach]

Etykiety

życie rodzinne (124) ogród (121) budowa (102) przetwory (31) marudzenie (28) plany (28) jojczenie (27) dywagacje (21) sso (20) filozofowanie (17) rośliny (17) dach (16) obserwacje (15) przyroda (15) zwierzęta (15) działka (14) mieszkanie (14) przyłącza (14) wnętrza (14) aranżacje (13) finanse (13) ogólne (13) życie na wsi (13) problemy (11) stan 0 (11) woda (11) covid19 (10) droga (10) nalewki (10) przepisy (9) sąsiedzi (9) kalkulacje (8) marzenia (8) okna (8) ptaki (8) wspomnienia (8) z netu (8) święta (8) ciocia dobra rada (7) prąd (7) bździuny (6) ogrzewanie (6) sądziad (6) absurdy (5) instalacje (5) kot (5) książki (5) radości (5) wiosna (5) zasłony (5) zdjęcia (5) zima (5) co ja robię tu? (4) elewacja (4) historycznie (4) kanalizacja (4) nie wiem co powiedzieć (4) politycznie tfu (4) sprawy wsi (4) wygrzebane z lamusa (4) łazienki (4) drzwi (3) fontanna (3) gaz (3) genealogia (3) inspiracje (3) kuchnia (3) odkrycia (3) pory roku (3) schody (3) wino (3) wyczytane (3) cuda natury (2) dokumenty (2) dom (2) energooszczędność (2) kompost (2) ku pamięci (2) ogrodzenie (2) pet challenge (2) piękne słowa (2) podłoga (2) przeprowadzka (2) ssz (2) wymiękam (2) zioła (2) a (1) bruki (1) dialogi (1) domek na drzewie (1) działania (1) kosopleciny (1) krupnik (1) muzyka (1) okolica (1) pogoda (1) poidełko (1) pytania bez odpowiedzi (1) reklama (1) strachy na lachy (1) szkoła (1) słowiańszczyzna (1) taras (1) tydzień Ziemi (1) wynajem (1) wypieki (1) z dialogów (1) zbiory (1) śmieci (1)