niedziela, 30 grudnia 2018

Święta...

...i po...
W tym roku okres przedświąteczny był rewelacyjny. Tradycyjnie wzięłam dwa dni wolnego, wypadło to w piątek 21 grudnia i w Wigilię. Wystarczająco, aby spokojnie zrobić zakupy, posprzątać, i ugotować... jedynie barszcz. Resztę wiktuałów przygotowywali goście, zatem ja się nie napracowałam. A były i uszka w trzech smakach (z grzybami, pieczarkami i mięsem - te ostatnie dla dzieci, bo takie uwielbiają), pierogi ruskie i z kapustą, i karp w galarecie, i ryba po grecku, i łosoś w cytrynie, i przepyszne śledzie marynowane z rodzynkami. Mariusz napiekł trzy rodzaje ciasta, a ja miałam jakieś pozostałości upieczonych pierniczków i owsianek. I chyba wszystko fajnie wyszło, bo - przynajmniej mnie - ominęły wszystkie napinki przedświąteczne. Zabrakło tylko Dziadka Łu i to spowodowało, że się trochę rozkleiłam. Człowiek się robi coraz miękkszy na starość.

W czasie świąt telefony, fejsbuczki i inne takie wyłączyłam, nie odpowiadałam. Był tylko czas dla siebie. I dobrze mi z tym, choć pewnie ci wszyscy, którym nie odpwiedziałam na smsy nie zrozumieją?

Aga, chciałam Ci przesłać kawałek choinki z różnymi zabawkami od Ciebie. Piękne są, coć tak je przewieszałam, że trochę potłukłam.
Choinkę w tym roku mamy wypożyczoną. Z salonu Volvo. :D Tak, tak. Wypożyczali choinki do zwrotu do 5 stycznia.
Jakoś ze świąt żadnych zdjęć nie mam. Za to dzisiaj obfotografowałam ostatnią (i jedyną) dynię z tegorocznych zbiorów:

z której zrobiłam zupę dyniową:

Wyszła całkiem smaczna. Resztę dyni zamroziłam i będzie na kolejną zupkę.

Jako że Sylwestra jutro, to Pola już dziś zaczęła przygotowania:
Jutro robi się na bóstwo. Jeszcze nie wiem jakie.

Aha, i kolejny roczek minął. Piąte święta tu, czyli cztery lata już mieszkamy. Coraz lepiej się tu czuję.

sobota, 15 grudnia 2018

Przyjemności...

...dnia codziennego.
Na dworze biało. Choć to może za dużo powiedziane, bo śniegiem wszystko jest tylko oprószone, ale i tak - pomimo grubej warstwy chmur - jakoś jaśniej na świecie. Trzy brzózki zasadzone bodajże cztery lata temu, jako patyki grubości palca rosną sobie spokojnie. Za rok pewnie wyjdą z 'ramy' okna, którą mam siedząc w moim ulubionym miejscu pokoju.
W lecie, gdy drzewka są porośnięte liśćmi, domu sąsiadów juz prawie nie widać.
Siedząc w tym samym miejscu ostatnio dziubię czapki i szaliki. Wersja dla mnie wygląda tak:


Zdjęcie byle jakie, bo miało być poglądowe dla Taty (ma mi wełnę dokupić). To nie ciemnoszary, tylko taki morski kolor, czego na zdjęciu chyba nie widać. Bardzo spodobał się tacie Łu i dla niego robię kolejną czapę i potrzebuję nowej dostawy wełny, aby zrobić komin, który planowałam do kompletu do czapki ze zdjęcia.
Jakby szczęścia było mało, to tuż obok śpi sobie Fifi na swoim kocyku. Skorka, kupcie Iwanowi taki wełniany koc. Fifi mówi, że najlepszy. Koleżanka swojej kotce kupiła futro z owcy. Myślała, że kot się obrazi, że jakieś zwierze się w domu pojawiło, a on się w futerku zakochał. Zatem jakiś wyrób z owczej wełny dla Iwana będzie pewnie świetnym pomysłem. A ja się cieszę, że Kota idzie na swój kocyk, zamiast łazić po nowej kanapie (to ta w tle). I wszyscy są zadowoleni.


niedziela, 2 grudnia 2018

Kolejny grudzień...

...to już piąty tutaj, u siebie.
Dzisiaj pieczenie pierników:

które nie wiadomo, czy dotrwają do świąt, bo za tydzień Mi ma ognisko Mikołajkowe, a za dwa ja jakieś spotkanie w pracy. No i znikają nie wiadomo kiedy.
Upiekłam również owsianki z przepisu Babci Marysi. Sama wcinam.

piątek, 30 listopada 2018

Takie se...

...mam ochotę popisać, to piszę. Choć nic szczególnego nie mam do powiedzenia. Choć ostatnio kilkukrotnie łapałam się na tym, że coś by warto zapisać, ale już nie pamietam co.
Mamy 30 listopada, jutro zaczyna się grudzień. W grudniu cztery lata temu szyłam wykańczali nam kuchnię, szyłam firanki dopinaliśmy jeszcze mnóstwo rzeczy, aby gdzieś około 20 grudnia spędzić pierwszą noc w domu.
Cztery lata temu Pola miała 4 lata, a Miłosz 11. Za 4 lata Mi będzie już pełnoletni. Takie wspominki.
Ja od czterech lat staram się zwolnić w życiu. Średnio mi wychodzi. Choć mam wrażenie, że największe szarpania się w życiu mamy za sobą. Teraz już chciałabym się spokojnie i przyjemnie zestarzeć. Ciekawe, czy to myśl taka, dzisiejszego wieczoru? A jutro będę miała inne podejście do życia?

środa, 31 października 2018

Słońce w słoikach...

...wygląda tak:

To właśnie dżem z aktinidii i aronii oraz przeciery pomidorowe do sosów. Przeciery są pomarańczowe, bo pomidory takie były. Aronii niby było mało, ale jak widać mocno kolor podkręciła. Gdyby była sama aktinidia dżemy byłyby zielone, choć może mało apetycznie wyglądające.
Zaraz wszystko wyląduje w garażu obok innych słoiczków. Czekając na zimowe wieczory.

Czy warto sobie głowę zawracać przetworami? Słoiczek dżemu w sklepie kosztuje 4-6 zł. Puszka pomidorów 2 zł. Z 3 kg pomidorów wyszło 7 słoiczków. Koszt prądu to może 2 zł. Słoików nie liczę bo to pozostałości po kupionych przetworach. Dżem wychodzi pewnie drożej, bo trzeba cukier doliczyć, ale kilo cukru to powiedzmy 3 zł. Tu poszła jakaś szklanka na kilogram owoców, z czego wyszły cztery słoiczki. Aha i słoiczki kupowałam, żeby ładne były. Może złotówkę za słoiczek. Zatem koszt 4 słoiczków dżemu to jakieś 6-7 zł. Koszt 7 słoiczków przecierów 2 zł. Jeśli ma się gdzie przechowywać, to warto. Szczególnie patrząc na jakość zawartości. Już się nie mogę doczekać, gdy drzewka będę większe i będzie tego wszystkiego więcej, niż na pokosztowanie - jak w tym roku.

Trochę mam takie poczucie wracania do korzeni. Jechało się do Babci, Babcia robiła buchty (inaczej zwane paruchy, czyli kluski na parze) z ciasta drożdżowego i do tego dawała własne jagody. Obiad był, że wszytkim się uszy trzęsły, a koszt znikomy. Przy obecnym odżywianiu się stołówkowo-barowym jakoś tak zupełnie inaczej to wygląda. I człowiek zaczyna się orientować, że koszt 18 zł za drugie danie, to jakaś paranoja. I że za dużo mięsa jemy.

niedziela, 21 października 2018

Jesienne róże...

...jakaś taka piosenka była, ale więcej słów nie pamiętam. Jeszcze tylko nostalgiczna melodia mi się kołacze w głowie. Moje całkiem ładnie jeszcze zakwitły, choć to już 21 października:
 W dalszym ciągu pogoda jest niesamowita, choć patrząc na skąpość opadów, to niczego dobrego to nie zapowiada. Niemniej, jeśli chodzi o kwiatki, to ciągle trzymają się pelargonie, nasturcje, turki (czyli aksamitki):



A to coś, nad czym się kiedyś zastanawiałyśmy, Skorka, to też turek, tylko bardzo duży:

Poza zachwycaniem się kwiatkami pozbierałam ostatnie pomidory. W nocy ma być przymrozek. Może jutro nie byłoby co zbierać. Takie zielone wisiały już ponad miesiąc i ciągle nie chciały dojrzeć. Część dojrzewa na oknie w kuchni, te bardziej zielone powędrowały w skrzyneczce do garażu. Jak nie będą dojrzewać, to zrobię z nich sałatkę. A jak widać jest z czego robić. W sumie miałam 5 krzaczków od koleżanki (żółte, truskawkowe, koktajlowe i jakieś dziwaczne, w plamki), a dwa krzaczki wyrosły sobie nie wiadomo skąd. Wszystkie miały masę owoców. To co tu widać, to ostatni rzut z czterech czy pięciu krzaków.

 Przetworów w tym roku nie robiłam, bo mi się nie chciało, ale zrobiłam dwa razy po kilka słoiczków przecieru pomidorowego i dżem aroniowo-aktinidiowy. W przyszłym roku będzie pewnie więcej. Nastawiam się na wiśnie, bo już oba drzewka powinny dać po kilka owoców.
Miło tak smakować życie powoli i cieszyć się drobiazgami w koło.

niedziela, 14 października 2018

Jesień mamy...

...choć przede wszystkim jest sucho. Ale kolory są piękne, słońce świeci codziennie chyba od dwóch miesięcy.
Dziś zbierałam ciągle nie ostatnie pomidory:
i zrobiłam z nich 3 słoiczki przecieru. Będzie w sam raz do sosów pomidorowych w zimie.
Ogródek nabiera jesiennych barw. A my ciągle zajęci.


piątek, 28 września 2018

Haiku 2

Wymieniłem ci wycieraczki
Sprawdziłaś?

piątek, 27 lipca 2018

Niestety znowu...

...politycznie będzie.
Znowu mamy wakacje i znowu 'grupa trzymająca władzę' przeprowadza zamach na suwerena. W zasadzie to taki gwałt w stylu Korwina-Mikkego: 'przecież każda chce być zgwałcona', 'krzyczy, a więc się podoba'. I śmiech w twarz.
Wczoraj po raz kolejny, trochę przez przypadek, ale byłam na proteście na Rynku we Wrocławiu. Po raz kolejny uderzyło mnie to samo wrażenie: na proteście są inteligenci, ale tacy w stylu bibliotekarki; erudyci, ludzie myślący, zastanawiający się, ale dalecy od załatwiania spraw siłą; wierzący w siłę argumentu, a nie argument siły. Ufający zasadom, że przyjęte reguły są przestrzegane, a jeśli ta druga strona tego nie robi, to przecież my się nie zniżymy do takiego poziomu.
I to chyba jest problem tej grupy. Naszej grupy. Grupy, która akurat dzielnie codziennie czuje się zobowiązana pójść do pracy i zarobić na to wszystko; tej grupy, która śmieci wyrzuci do kubła, a nie obok; porywa się na poprawianie świata wokół siebie zamiast pojechać na kolejne wakacje 'all inclusive' z nurzaniem czterech liter w basenie.

Na Rynku we Wrocławiu sytuacja ma jeszcze dodatkowy wymiar. Stoi grupa ludzi krzycząca o jakichś ideach, gdy w koło trwa impreza. Impreza tych, którym jest przecież świetnie, dzięki wysiłkom tych, którym zależy.

Nie wiem czy Lady Pank chciałoby być ilustracją do powyższego obrazka, ale tak mi się nasunęło:

piątek, 22 czerwca 2018

Zima...

...Muminków mi się marzy. Zasnąć na pół roku i obudzić z wiosną.
Tym czasem lato właśnie się rozpoczęło. Oby to nie było Lato Muminków. Ale trochę mogłoby popadać.

niedziela, 17 czerwca 2018

Lato...

...w pełni. Choć dopiero 17 czerwca. Od początków maja mamy fale upałów. Było już kilka dni z temperaturą powyżej 30 st. C. Nie było w tym roku 'zimnej Zośki'. Lejemy w ogródek hektolitry wody a ziemia jest jak pył. Co gorsza od stycznia nie było praktycznie deszczowego dnia. Zdarzały się opady, ale takie niemrawe.
Co to z tego wszytkiego będzie?

niedziela, 10 czerwca 2018

I tak...

...warto żyć...
Łukasz ubiegł dzisiaj szpaki i pozbierał wiśnie do miseczki.
Ja pozbierałam jedne z ostatnich truskawek i właśnie warzy się z nich kompot. Myślę, że z miętą i limonką będzie pycha.
Do szczęścia brakuje mi czereśni. Jedyną w tym roku zjadłyśmy z Polą na spółkę na początku maja. Zatem faktycznie mamy wczesną odmianę. Nie mogę się doczekać kolejnych lat, gdy drzewko będzie już trochę większe.

Dzisiejsze smakołyki szykujemy na spotkanie z Babcią Łu, czyli Prababcią dzieciaków. Kompot może zdąży się ostudzić na kamiennym wejściu.

I tak jakoś na wspomnienia wzięło domu naszych dziadków w Szklarach. Okno na piętrze, na którym często jadałyśmy obiady. Zamykało się na taki przekręcany wihajster. Miało parapet, na którym często siadałyśmy. Nikt nie przeżywał, że dzieciaki siedzą w oknie i mogą spaść z pierwszego piętra. Kiedyś dostałam od sąsiadki Babci zupę z koperkiem z mszycą. Nie chciałam jeść z robalami, to tę zupę za okno szurnęłam z talerza. Przybiegły kury, wyjadły, co nie popłynęło. I tak zatarły ślady mojej zbrodni.

Pamiętasz Skorka?

wtorek, 5 czerwca 2018

Kierowca roku

Ech, fakt, że mamy tydzień przed dość stresującym wydarzeniem. Zatem dobry moment, żeby się wszystko waliło, paliło, i działo zupełnie inaczej niż zaplanowaliśmy.
Kilka dni temu zaliczyłam zatem lekkie szurnięcie mojego osiołka przez innego kierowcę. Niby drobiazg, ale szurnięcie jest. Zatem spisywanie i ubezpieczalnia.
Straciłam z godzinę cennego czasu, ale zgłosiłam szkodę.
Dzisiaj rano siedzę w pracy, zadzwonił przedstawiciel ubezpieczyciela, czy może obejrzeć szkodę.
Jasne, niech przyjeżdza. To koło południa będzie.
Koło południa telefon, że już prawie jest, żebym wzięła kluczyki i dokumenty i spotkamy się pod budynkiem.
Ok.
Biorę kluczyki i dokumenty. I w tym momencie sobie przypominam, że do pracy przyjechałam na rowerze.

niedziela, 3 czerwca 2018

没办法...

...czyli 'méi bàn fǎ'.
Ślicznie wygląda:

czyż nie?

Heh, w artykule, który właśnie czytam o Chinach jest to przetłumaczone jako 'nie mam wyboru'. W znaczeniu 'muszę to zrobić'. I tak mnie tknęło, że jak często stoimy przed takim dylematem? Choć mam wrażenie, że w kulturze zachodniej coraz częściej mamy do czynienia z postawą 'zrobię co zechcę i co mi zrobicie?'.
Artykuł, który czytam w skrócie można streścić, że do 26 roku życia młodzi ludzie muszą wyjść za mąż/ożenić się, bo tak nakazuje tradycja, zaś nie mają czasu szukać małżonka, więc rodzina robi to za nich. Małżeństwa zatem wychodzą praktycznie aranżowane. I podsumowaniem młodej (26 lat) kobiety jest właśnie 'mei ban fa'.

Jednak na yabla.com znalazłam tłumaczenie:
'there is nothing to be done
one can't do anything about it'
co jednak zrozumiałabym nieco inaczej niż powyżej, bardziej, że nie mam zupełnie wpływu na to.  Może młodzi Chińczy tak odbierają swoją styuację, jednak chyba troszeczkę mają. Mogą się sprzeciwić tradycji, choć pewnie będzie to kosztem życia i przyjemności z niego. Czego chyba znowu zachodnie podejście nie zrozumie.

Ale nie chciałam się rozpisywać o tym co w Chinach piszczy. Chciałam sobie zachować takie memento o czymś, co się często w życiu przewija. A wybór niby jest, a każdy wydaje się zły.








piątek, 1 czerwca 2018

Troszeczkę wiejskiego folkloru

Wczoraj wieczorem, w zasadzie już nocą, bo gdzieć blisko północy, położyłam się spać. Okno otwarte, bo upały lipcowe, choć to końcówka maja. Tuż za płotem mamy kurnik; z kurnika rozległo się przejmujące gdakanie. Takie trochę inne, niż gdy kura jest po prostu spłoszona i się wydziera.
Stwierdziłam: 'Acha, mamy wizytę liska'. Zajrzałam do okna i faktycznie, przebiegał sobie przez nasz trawnik.
Dzisiaj rano obejrzałam jak wygląda płot. Poprzednim razem (w ubiegłym roku) lisek przelazł pod płotem. Tym razem musiał chyba z kurą przejść górą.  Porozrzucane pióra były świadectwem tragicznego wydarzenia.

wtorek, 29 maja 2018

Klęska...

...urodzaju.
Siedzę właśnie nad durszlakiem nazbieranych truskawek i zastanawiam się, komu je wcis... znaczy się ofiarować. Pachną nieziemsko, a ja już nie mam miejsca, żeby je zmieścić. Powinnam jakieś ciasto zrobić, czy choćby kompoty, ale ciągle nie nastawiam się na robienie przetworów. Jeszcze nie. Mam! Kolega mówił, żeby zrobić mus i zamrozić. I tak zrobię! Wieczorem.
Truskawki swoje, niepryskane. Wszyscy mówią, że kupne wszystkie są pryskane. Że sprzedają przywiezione z Hiszpanii. I że kosztują 8 zł za kilogram. Przy takim urodzaju? Gdy banany są po 2,99 zł za kilogram!


niedziela, 6 maja 2018

Znowu jakiś etap...

...za mną.
Nie mogę w to uwierzyć, ale albo o czymś zapomniałam, albo wszystkie najpilniejsze sprawy w ogrodzie dopięte. Co nie naczy, że wszystko zrobione - co to, to nie - ale mniej więcej wszystko, co nie było na swoim miejscu, już tam trafiło. Aha, zapomniałam o malinach. Ale trudno, najwyżej nie będziemy mieli malin.
To może od malin znacznę, albo w zasadzie od borówki, choć chyba jednak znowu do kompostownika muszę wrócić. Zatem... kompostownik jest na miejscu, i prezentuje się mniej więcej tak:
Jak pisałam posprzątanie w tym zakresie umożliwiło porządki w różnych dziwnych innych miejscach. Obecnie głównie miejsce, gdzie planuję warzywniak, jest nieruszone. Ale zarasta pięknie chwastami, zatem mniemam, że zielony nawóz, który wysiewałam, przyczynił się pięknie do nawiezienia ziemi. Teraz chwasty to wyjałowią. Ale może lepiej, żeby coś rosło, niż nic.

Jakoś zimą z kimś rozmawiałam, że borówki potrzebują dużo wody. A ja dwie miałam właśnie w części ogródkowej. Suchej. I pięć gdzieś między kwiatami, w miejscu jeszcze bardziej suchym. Rosły średnio. Za to maliny posadzone w najniższym i najmokrzejszym miejscu, również rosły bardzo słabo. Zatem w zimie wyszło mi, że dobrze byłoby je zamienić miejscami. Czekały generalnie do dzisiaj. Tzn. dzisiaj borówki się doczekały, a maliny jeszcze nie. Część leży wykopana, a część jeszcze stara się rosnąć tam, gdzie były. Jeśli zdążę przygotować teren, to je wsadzę. Jeśli nie, to się z nimi pożegnam. Trochę trudno, ale ile można się spinać?
Borówki posadzone wyglądają tak:
Jak sprawdziłam na powiększonym zdjęciu, to borówek nie widać. Trzeba uwierzyć na słowo, że po lewej są. Teraz tak myślę, że niedługo może im tam za ciemno będzie? No nic, zobaczymy. Może znowu trzeba będzie przesadzać. A na zdjęciu i kompostownik w tle.

Poza tym przesadziliśmy dzisiaj jarząba szwedzkiego (jadalna jarzębina) w docelowe miejsce. Trochę to nie pora na przesadzanie czegokolwiek, bo wszystko kwitnie w najlepsze, ale mam cichą nadzieję, że szybka akcja, docelowe miejsce i podłożony kompost zrekompensują roślinom niedogodności.

Dodatkowo wsadziłam trzy wisterie przy namiocie z wierzby, co to nie chce rosnąć. Liczę  na to, że w pierwszych latach szczątki wierzby będą konstrukcją dla wisterii, a za kilka lat wisteria sama utworzy namiot. Chyba, że wyjdzie niewypał jak z wierzbą.

Wsadziłam jeszcze nieplanowane, ale dostane pomidory. Nie takie zwykle, ale jakieś fikuśne. Posadziłam je nie na grządce warzywnej, ale pomiędzy kwiatami. Może słabo, ale będzie widać na zdjęciu poniżej.

Aha, nie wsadziłam jeszcze wykopanej dwa tygodnie temu rozplenicy w miejsce docelowe. Może dzisiaj jeszcze zdążę, ale do obrobienia (odchwaszczenia, spulchnienia, obsadzenia) jest jeszcze grządka  naprzeciwko dużych okienTu widoczna trochę od tyłu:


A reszta ogrodu wygląda mniej więcej tak:






Zrobiona przez Łu opaska przed płotem:


I jeszcze sąsiedzkie kurki:
którym podrzucam ogromne pędraki, które znajduję pod jedną z pryzm. Chyba chrząszcza majowego. Jak właśnie wyczytuję w necie, to mają trzyletni okres rozwoju. Te mają rok albo dwa. Kurom smakują przeogromnie, wystarczy, że rękę wyciągnę, to każda się rzuca, aby łapsnąć. Dlatego też tak pięknie pozowały, bo pchają się do mnie, licząc na jakiś smakołyk. Jak nie ma pędraków, to przynajmniej mlecza dostaną.
Koty też się pchają. Ile mamy kotów? Ja bym powiedziała, że żadnego. Łukasz by potwierdził. No, może nasz 'kot sąsiada', czyli Fifi. Ostatnio jednak Stella (vel Fifa) też zaczyna być bezczelna. Przychodzi i mówi 'jestem twoim kotem i masz mnie słuchać'. Kurde, no.


wtorek, 1 maja 2018

Kompostownik...

...chciałam napisać, że 'do szczęścia potrzebny'. Ale jak wyjdzie na końcu, to nie do końca.

Za zrobieniem kompostownika chodziłam wszystkie trzy lata, gdy mieszkamy. Najpierw długo się zastanawiałam, czy powinien być plastikowy i, jeśli tak, to jakiej wielkości. Potem, że może jednak naturalny. Wygrała cena i wysłałam Łu po pierwszy lepszy, byle tańszy.
Spodziewałam się takiego 'metr na metr na metr', bo takie oglądałam. Łu przywiózł jednak takie coś niskie, wąskie i długie. Cóż było robić, skleciliśmy w kącie i zapchaliśmy w pięć minut.
Przez wymiary nie bardzo chciało się w nim kompostować. Głównie to wszysko było suche, a ja jeszcze wrzucałam tam dużo badyli, które zarastały mi działkę, bo nie nadążałam wyrywać, gdy były małe. Doszło do tego, że w ubiegłym roku miałam zawalony kompostownik, dwie pryzmy kompostu (w tym jedna pod oknem kuchennym) i różne kupki pokosu powrzucane gdzie bądź. Z kompostownika się wysypywało, ale co jakiś czas można było dołożyć trochę nowego.

Ciągle czułam, że przez brak kompostownika nie jestem w stanie żadnej pracy skończyć, bo wszędzie coś leżało.

W tym roku chciałam ogarnąć grządkę pod oknem kuchennym. Trochę dlatego, że pojechałam do mojego ulubionego ogrodnika i kupiłam 5 dużych bukszpanów, co oznaczało, że muszę je wsadzić do ziemi. Żeby wsadzić, musiało być gdzie. I tak wsadzenie 5 krzaczków zajęło mi tak coś około 6 godzin, ale pryzma spod kuchennego okna zniknęła. Znaczy się przewaliłam ją w okolice kompostownika, bo nie było gdzie. Do tej kupy wywaliłam kupę suchego, które było w kompostowniku, ale udało mi się wydobyć jakieś 8 taczek pięknego kompostu!, który zaraz zagospodarowałam i już nie ma. Kompostownik został co prawda prawie pusty, ale obok góra na co najmniej dwa takie, a na działce jeszcze kolejna góra. No i chwastów jeszcze w tym roku nie zaczęłam konkretnie usuwać, bo nie miałam gdzie. Zatem coś trzeba było już zrobić.

I tak, z okazji urodzin, w sobotę pojechałam do Casto, kupiłam takie wbijane podstawy pod słupki i kilka słupków. W domu wbiłam je cut szerzej niż stary kompostownik (w środku była jeszcze kupa czegoś, czego nie chciałam ruszać) i zdecydowanie dłużej. Łu pociął słupy na trochę ponad metrowe, poprzybijaliśmy deski ze starego kompostownika na boki nowego; popędziłam jeszcze raz do Casto po parę jakichś logicznych desek, bo mamy co prawda całą pryzmę, ale się tylko do spalenia nadają. Potem tylko przybijanie, impregnacja i już prawie można wrzucać. Ponieważ i impregnat i lazura do drewna były na strychu, to chciałam jeszcze upiększyć od sądziada strony, aby pięknie było. Co wyszło - o tym na koniec. Niemniej wszystko skończyliśmy, wrzuciliśmy co leżało obok (prawie się zmieściło do jednej przegrody) i było super.

I dzisiaj tak stwierdziłam Łukaszowi, że w zasadzie, to chyba zaczął się nowy etap w ogródku. Czemu? Wcześniej zaczynałam różne prace, ale nie mogłam ich skończyć, bo zostawałam zazwyczaj z pryzmą czegoś, z czym nie wiedziałam co zrobić. Albo chciałam coś zrobić, ale akurat w newralgicznym punkcie była jakaś pryzma. Albo pryzma była obok i się rozwlekała i przeszkadzała przy pracy. A teraz? Wszystko można po pracy hycnąć do kompostownika. Albo przed rozpoczęciem pracy wygrabić i też hycnąć i mieć posprzątane. Okolice kompostownika się zorganizowały, to wreszcie można było wykosić w koło niego i na miejscu ogniskowym. Tu w miarę ogarnięte, to można było zacząć sukcesywnie wyrywać nawłocie, mniszki i osty. Wyrwałam ich dzisiaj kilka wiader. A w kompostowniku ciągle jest miejsce! Co prawda jedna komora niby 'pod dekiel' (nakryłam na wierzchu paletą, aby dociążała), ale można sypnąć do drugiej, a jak w tej pierwszej 'siądzie' to się przesypie.

Zatem powiedziałabym, że jestem prawie szczęśliwa. Czemu prawie? Znowu za sprawą mojego ulubionego sąsiada. Od jego strony, aby wyglądało ładnie i nie było się czego czepiać, chciałam pomalować lazurą. Maluję sobie maluję, a tu nagle słyszę, że w spryskiwaczu zaczyna bulgotać. Dostałam zimną wodą po plecach, a kompostownik po właśnie kładzonej lazurze.
Można by powiedzieć, że 'zdarza się', choć dziwne, że ktoś coś podlewa i nie wie co. Na moje wrzaski sąsiadka wywołała sąsiada, a ten 'ojejku, syn przestawił' i o co mi wogóle chodzi. I wszystko fajnie, gdyby nie kupa radochy widoczna na twarzy sądziada. Na moje, że 'po minie sądząc to mam wątpliwości, czy to faktycznie syn'; 'ojejku, focha strzeliłaś'.
Może to jakiś sposób na święty spokój?

piątek, 27 kwietnia 2018

Włosy

Pięknych włosów natura mi poskąpiła, ale nie mogę narzekać, bo mam. Pewnie gdybym poświęciła im więcej uwagi, to i byłyby dużo ładniejsze. No nic, kwestia wyborów. 
Za to Po ma piękny jasny blond, rozjaśniający się na słońcu i naturalne pasemka. No i jeszcze ze trzy razy więcej niż ja, choć pewnie jeszcze jej przybędą. Zatem nie mogę się napodziwiać ich, podczas czesania, co czasem przeradza się w żarty 'takie ładne masz włosy, pożyczyłabyś kiedyś'.

Kilka dni temu Po sama zaczęła: 
- Wiesz, nie mogę pożyczyć ci włosów, bo mi są potrzebne.
- Ale jakbym straciła włosy, to zrobiłabyś mi ze swoich perukę?
- Zrobiłabym...
[pauza]
   ...z tych, co by ci wypadły.

Kurtyna.

sobota, 24 marca 2018

Humoreska...

Zapisaliśmy się do szacownego grona chętnych do zdobycia Korony Gór Polskich. 
28 szczytów, z których na części do tej pory nie byłam. Dzieciaki też. Fajna sprawa, żeby poznawać kraj, również ze znajomymi, którzy nas do zapisania się zmobilizowali.
Również dlatego, że około połowy szczytów znajduje się na Dolnym Śląsku, czyli stosunkowo blisko.
Przelew z opłatą wpisową i za książeczkę - wysłany. List z deklaracjami też. Mija drugi miesiąc, znajomi chcieliby się wspólnie gdzieś wybrać, skrzynka pocztowa - pusta.

Wysłałam zatem maila:
 Dzień dobry,
 4 lutego dokonałam płatności na kwotę 149 zł (za cztery osoby + 9 zł
 opłaty pocztowej). Kilka dni później wysłałam deklaracje:
(...)
 jednak do dnia dzisiejszego nie otrzymaliśmy książeczek. Nie widniejemy
 również na liście Klubu.

 Jaki jest powód takiego opóźnienia?

 Pozdrawiam serdecznie,
(...)

Już następnego dnia dostałam odpowiedź:
Witam,
 Dotarł Wasz list, ale proszę sobie wyobrazić, że był on dostarczony dopiero w tym miesiącu. Nie zorientowaliśmy się, że list z marca dotyczy wysyłki z początku lutego, stąd mieliśmy status - brak listu. W każdym razie książeczki powinny być do końca przyszłego tygodnia na miejscu. Naklejamy oczywiście priorytet, aby sprawnie dotarły. 

Pozdrawiam
(...)

czwartek, 15 marca 2018

Moana

- Pola, przecież oglądałaś tę bajkę trzy razy.
- Cztery.

poniedziałek, 19 lutego 2018

Czas dla siebie

Dostałam właśnie maila 'Znajdź trochę czasu dla siebie'.
'Słusznie' - myślę.
Patrzę na adres nadawcy, coś z depilacją.
Naprawdę? Depilowanie się, to jest czas dla siebie?

piątek, 9 lutego 2018

Haiku

Z dala błyszczy,
z bliska pali -
- gwiazda.

Etykiety

życie rodzinne (124) ogród (121) budowa (102) przetwory (31) marudzenie (28) plany (28) jojczenie (27) dywagacje (21) sso (20) filozofowanie (17) rośliny (17) dach (16) obserwacje (15) przyroda (15) zwierzęta (15) działka (14) mieszkanie (14) przyłącza (14) wnętrza (14) aranżacje (13) finanse (13) ogólne (13) życie na wsi (13) problemy (11) stan 0 (11) woda (11) covid19 (10) droga (10) nalewki (10) przepisy (9) sąsiedzi (9) kalkulacje (8) marzenia (8) okna (8) ptaki (8) wspomnienia (8) z netu (8) święta (8) ciocia dobra rada (7) prąd (7) bździuny (6) ogrzewanie (6) sądziad (6) absurdy (5) instalacje (5) kot (5) książki (5) radości (5) wiosna (5) zasłony (5) zdjęcia (5) zima (5) co ja robię tu? (4) elewacja (4) historycznie (4) kanalizacja (4) nie wiem co powiedzieć (4) politycznie tfu (4) sprawy wsi (4) wygrzebane z lamusa (4) łazienki (4) drzwi (3) fontanna (3) gaz (3) genealogia (3) inspiracje (3) kuchnia (3) odkrycia (3) pory roku (3) schody (3) wino (3) wyczytane (3) cuda natury (2) dokumenty (2) dom (2) energooszczędność (2) kompost (2) ku pamięci (2) ogrodzenie (2) pet challenge (2) piękne słowa (2) podłoga (2) przeprowadzka (2) ssz (2) wymiękam (2) zioła (2) a (1) bruki (1) dialogi (1) domek na drzewie (1) działania (1) kosopleciny (1) krupnik (1) muzyka (1) okolica (1) pogoda (1) poidełko (1) pytania bez odpowiedzi (1) reklama (1) strachy na lachy (1) szkoła (1) słowiańszczyzna (1) taras (1) tydzień Ziemi (1) wynajem (1) wypieki (1) z dialogów (1) zbiory (1) śmieci (1)