wtorek, 29 maja 2018

Klęska...

...urodzaju.
Siedzę właśnie nad durszlakiem nazbieranych truskawek i zastanawiam się, komu je wcis... znaczy się ofiarować. Pachną nieziemsko, a ja już nie mam miejsca, żeby je zmieścić. Powinnam jakieś ciasto zrobić, czy choćby kompoty, ale ciągle nie nastawiam się na robienie przetworów. Jeszcze nie. Mam! Kolega mówił, żeby zrobić mus i zamrozić. I tak zrobię! Wieczorem.
Truskawki swoje, niepryskane. Wszyscy mówią, że kupne wszystkie są pryskane. Że sprzedają przywiezione z Hiszpanii. I że kosztują 8 zł za kilogram. Przy takim urodzaju? Gdy banany są po 2,99 zł za kilogram!


niedziela, 6 maja 2018

Znowu jakiś etap...

...za mną.
Nie mogę w to uwierzyć, ale albo o czymś zapomniałam, albo wszystkie najpilniejsze sprawy w ogrodzie dopięte. Co nie naczy, że wszystko zrobione - co to, to nie - ale mniej więcej wszystko, co nie było na swoim miejscu, już tam trafiło. Aha, zapomniałam o malinach. Ale trudno, najwyżej nie będziemy mieli malin.
To może od malin znacznę, albo w zasadzie od borówki, choć chyba jednak znowu do kompostownika muszę wrócić. Zatem... kompostownik jest na miejscu, i prezentuje się mniej więcej tak:
Jak pisałam posprzątanie w tym zakresie umożliwiło porządki w różnych dziwnych innych miejscach. Obecnie głównie miejsce, gdzie planuję warzywniak, jest nieruszone. Ale zarasta pięknie chwastami, zatem mniemam, że zielony nawóz, który wysiewałam, przyczynił się pięknie do nawiezienia ziemi. Teraz chwasty to wyjałowią. Ale może lepiej, żeby coś rosło, niż nic.

Jakoś zimą z kimś rozmawiałam, że borówki potrzebują dużo wody. A ja dwie miałam właśnie w części ogródkowej. Suchej. I pięć gdzieś między kwiatami, w miejscu jeszcze bardziej suchym. Rosły średnio. Za to maliny posadzone w najniższym i najmokrzejszym miejscu, również rosły bardzo słabo. Zatem w zimie wyszło mi, że dobrze byłoby je zamienić miejscami. Czekały generalnie do dzisiaj. Tzn. dzisiaj borówki się doczekały, a maliny jeszcze nie. Część leży wykopana, a część jeszcze stara się rosnąć tam, gdzie były. Jeśli zdążę przygotować teren, to je wsadzę. Jeśli nie, to się z nimi pożegnam. Trochę trudno, ale ile można się spinać?
Borówki posadzone wyglądają tak:
Jak sprawdziłam na powiększonym zdjęciu, to borówek nie widać. Trzeba uwierzyć na słowo, że po lewej są. Teraz tak myślę, że niedługo może im tam za ciemno będzie? No nic, zobaczymy. Może znowu trzeba będzie przesadzać. A na zdjęciu i kompostownik w tle.

Poza tym przesadziliśmy dzisiaj jarząba szwedzkiego (jadalna jarzębina) w docelowe miejsce. Trochę to nie pora na przesadzanie czegokolwiek, bo wszystko kwitnie w najlepsze, ale mam cichą nadzieję, że szybka akcja, docelowe miejsce i podłożony kompost zrekompensują roślinom niedogodności.

Dodatkowo wsadziłam trzy wisterie przy namiocie z wierzby, co to nie chce rosnąć. Liczę  na to, że w pierwszych latach szczątki wierzby będą konstrukcją dla wisterii, a za kilka lat wisteria sama utworzy namiot. Chyba, że wyjdzie niewypał jak z wierzbą.

Wsadziłam jeszcze nieplanowane, ale dostane pomidory. Nie takie zwykle, ale jakieś fikuśne. Posadziłam je nie na grządce warzywnej, ale pomiędzy kwiatami. Może słabo, ale będzie widać na zdjęciu poniżej.

Aha, nie wsadziłam jeszcze wykopanej dwa tygodnie temu rozplenicy w miejsce docelowe. Może dzisiaj jeszcze zdążę, ale do obrobienia (odchwaszczenia, spulchnienia, obsadzenia) jest jeszcze grządka  naprzeciwko dużych okienTu widoczna trochę od tyłu:


A reszta ogrodu wygląda mniej więcej tak:






Zrobiona przez Łu opaska przed płotem:


I jeszcze sąsiedzkie kurki:
którym podrzucam ogromne pędraki, które znajduję pod jedną z pryzm. Chyba chrząszcza majowego. Jak właśnie wyczytuję w necie, to mają trzyletni okres rozwoju. Te mają rok albo dwa. Kurom smakują przeogromnie, wystarczy, że rękę wyciągnę, to każda się rzuca, aby łapsnąć. Dlatego też tak pięknie pozowały, bo pchają się do mnie, licząc na jakiś smakołyk. Jak nie ma pędraków, to przynajmniej mlecza dostaną.
Koty też się pchają. Ile mamy kotów? Ja bym powiedziała, że żadnego. Łukasz by potwierdził. No, może nasz 'kot sąsiada', czyli Fifi. Ostatnio jednak Stella (vel Fifa) też zaczyna być bezczelna. Przychodzi i mówi 'jestem twoim kotem i masz mnie słuchać'. Kurde, no.


wtorek, 1 maja 2018

Kompostownik...

...chciałam napisać, że 'do szczęścia potrzebny'. Ale jak wyjdzie na końcu, to nie do końca.

Za zrobieniem kompostownika chodziłam wszystkie trzy lata, gdy mieszkamy. Najpierw długo się zastanawiałam, czy powinien być plastikowy i, jeśli tak, to jakiej wielkości. Potem, że może jednak naturalny. Wygrała cena i wysłałam Łu po pierwszy lepszy, byle tańszy.
Spodziewałam się takiego 'metr na metr na metr', bo takie oglądałam. Łu przywiózł jednak takie coś niskie, wąskie i długie. Cóż było robić, skleciliśmy w kącie i zapchaliśmy w pięć minut.
Przez wymiary nie bardzo chciało się w nim kompostować. Głównie to wszysko było suche, a ja jeszcze wrzucałam tam dużo badyli, które zarastały mi działkę, bo nie nadążałam wyrywać, gdy były małe. Doszło do tego, że w ubiegłym roku miałam zawalony kompostownik, dwie pryzmy kompostu (w tym jedna pod oknem kuchennym) i różne kupki pokosu powrzucane gdzie bądź. Z kompostownika się wysypywało, ale co jakiś czas można było dołożyć trochę nowego.

Ciągle czułam, że przez brak kompostownika nie jestem w stanie żadnej pracy skończyć, bo wszędzie coś leżało.

W tym roku chciałam ogarnąć grządkę pod oknem kuchennym. Trochę dlatego, że pojechałam do mojego ulubionego ogrodnika i kupiłam 5 dużych bukszpanów, co oznaczało, że muszę je wsadzić do ziemi. Żeby wsadzić, musiało być gdzie. I tak wsadzenie 5 krzaczków zajęło mi tak coś około 6 godzin, ale pryzma spod kuchennego okna zniknęła. Znaczy się przewaliłam ją w okolice kompostownika, bo nie było gdzie. Do tej kupy wywaliłam kupę suchego, które było w kompostowniku, ale udało mi się wydobyć jakieś 8 taczek pięknego kompostu!, który zaraz zagospodarowałam i już nie ma. Kompostownik został co prawda prawie pusty, ale obok góra na co najmniej dwa takie, a na działce jeszcze kolejna góra. No i chwastów jeszcze w tym roku nie zaczęłam konkretnie usuwać, bo nie miałam gdzie. Zatem coś trzeba było już zrobić.

I tak, z okazji urodzin, w sobotę pojechałam do Casto, kupiłam takie wbijane podstawy pod słupki i kilka słupków. W domu wbiłam je cut szerzej niż stary kompostownik (w środku była jeszcze kupa czegoś, czego nie chciałam ruszać) i zdecydowanie dłużej. Łu pociął słupy na trochę ponad metrowe, poprzybijaliśmy deski ze starego kompostownika na boki nowego; popędziłam jeszcze raz do Casto po parę jakichś logicznych desek, bo mamy co prawda całą pryzmę, ale się tylko do spalenia nadają. Potem tylko przybijanie, impregnacja i już prawie można wrzucać. Ponieważ i impregnat i lazura do drewna były na strychu, to chciałam jeszcze upiększyć od sądziada strony, aby pięknie było. Co wyszło - o tym na koniec. Niemniej wszystko skończyliśmy, wrzuciliśmy co leżało obok (prawie się zmieściło do jednej przegrody) i było super.

I dzisiaj tak stwierdziłam Łukaszowi, że w zasadzie, to chyba zaczął się nowy etap w ogródku. Czemu? Wcześniej zaczynałam różne prace, ale nie mogłam ich skończyć, bo zostawałam zazwyczaj z pryzmą czegoś, z czym nie wiedziałam co zrobić. Albo chciałam coś zrobić, ale akurat w newralgicznym punkcie była jakaś pryzma. Albo pryzma była obok i się rozwlekała i przeszkadzała przy pracy. A teraz? Wszystko można po pracy hycnąć do kompostownika. Albo przed rozpoczęciem pracy wygrabić i też hycnąć i mieć posprzątane. Okolice kompostownika się zorganizowały, to wreszcie można było wykosić w koło niego i na miejscu ogniskowym. Tu w miarę ogarnięte, to można było zacząć sukcesywnie wyrywać nawłocie, mniszki i osty. Wyrwałam ich dzisiaj kilka wiader. A w kompostowniku ciągle jest miejsce! Co prawda jedna komora niby 'pod dekiel' (nakryłam na wierzchu paletą, aby dociążała), ale można sypnąć do drugiej, a jak w tej pierwszej 'siądzie' to się przesypie.

Zatem powiedziałabym, że jestem prawie szczęśliwa. Czemu prawie? Znowu za sprawą mojego ulubionego sąsiada. Od jego strony, aby wyglądało ładnie i nie było się czego czepiać, chciałam pomalować lazurą. Maluję sobie maluję, a tu nagle słyszę, że w spryskiwaczu zaczyna bulgotać. Dostałam zimną wodą po plecach, a kompostownik po właśnie kładzonej lazurze.
Można by powiedzieć, że 'zdarza się', choć dziwne, że ktoś coś podlewa i nie wie co. Na moje wrzaski sąsiadka wywołała sąsiada, a ten 'ojejku, syn przestawił' i o co mi wogóle chodzi. I wszystko fajnie, gdyby nie kupa radochy widoczna na twarzy sądziada. Na moje, że 'po minie sądząc to mam wątpliwości, czy to faktycznie syn'; 'ojejku, focha strzeliłaś'.
Może to jakiś sposób na święty spokój?

Etykiety

życie rodzinne (124) ogród (121) budowa (102) przetwory (31) marudzenie (28) plany (28) jojczenie (27) dywagacje (21) sso (20) filozofowanie (17) rośliny (17) dach (16) obserwacje (15) przyroda (15) zwierzęta (15) działka (14) mieszkanie (14) przyłącza (14) wnętrza (14) aranżacje (13) finanse (13) ogólne (13) życie na wsi (13) problemy (11) stan 0 (11) woda (11) covid19 (10) droga (10) nalewki (10) przepisy (9) sąsiedzi (9) kalkulacje (8) marzenia (8) okna (8) ptaki (8) wspomnienia (8) z netu (8) święta (8) ciocia dobra rada (7) prąd (7) bździuny (6) ogrzewanie (6) sądziad (6) absurdy (5) instalacje (5) kot (5) książki (5) radości (5) wiosna (5) zasłony (5) zdjęcia (5) zima (5) co ja robię tu? (4) elewacja (4) historycznie (4) kanalizacja (4) nie wiem co powiedzieć (4) politycznie tfu (4) sprawy wsi (4) wygrzebane z lamusa (4) łazienki (4) drzwi (3) fontanna (3) gaz (3) genealogia (3) inspiracje (3) kuchnia (3) odkrycia (3) pory roku (3) schody (3) wino (3) wyczytane (3) cuda natury (2) dokumenty (2) dom (2) energooszczędność (2) kompost (2) ku pamięci (2) ogrodzenie (2) pet challenge (2) piękne słowa (2) podłoga (2) przeprowadzka (2) ssz (2) wymiękam (2) zioła (2) a (1) bruki (1) dialogi (1) domek na drzewie (1) działania (1) kosopleciny (1) krupnik (1) muzyka (1) okolica (1) pogoda (1) poidełko (1) pytania bez odpowiedzi (1) reklama (1) strachy na lachy (1) szkoła (1) słowiańszczyzna (1) taras (1) tydzień Ziemi (1) wynajem (1) wypieki (1) z dialogów (1) zbiory (1) śmieci (1)