piątek, 11 grudnia 2020

Ostatnia nalewka...

 ...w tym roku zlewa się. Czyli tarninówka. Kolor ma przepiękny (dużo piękniejszy niż na zdjęciu, taki głęboko karminowy):



choć w smaku jak kompot czereśniowy, ale komuś to może smakować. Na babskie spotkania jak znalazł. Nie porywa, ale do popicia. 

Za to Łu stwierdził, że ta daktylowo-pomarańczowa całkiem niezła w smaku. Oczywiście, gdyby nie alkohol. To może innym też będzie smakować a alkohol będzie dla nich dodatkowym walorem.

czwartek, 10 grudnia 2020

Piernikowo...

 ...pachnie.

Ciasto piernikowe dwa tygodnie kisiło się na szafie. Nawet widać, że coś się ukisiło, bo bąble powietrza się zrobiły. Myślałam, że mam dwie długie foremki keksowe. Gdzieś mi wybyły, mam za to jedną krótką. Zatem właśnie kończy się piec trzecia blaszka.

Dwie pierwsze wyglądają tak:


I zostały już oberżnięte nieco przez wyżeraczy. Tradycji stało się zadość i fraza:
- ZOSTAW! TO DLA GOŚCI!
padła.
Pachnie.

A tu nie mogłam się powstrzymać, żeby dać wszystkie trzy.
Na ostatni było najmniej ciasta, więc jest najniższy, ale planuję, że poza powidłami śliwkowymi będzie miał  jeszcze masę marcepanową. Tylko teraz nie wiem, czy śliwki dawać teraz, czy dopiero przed samymi świętami? Powinno 'nawilgać'? Guguś, co Ty na to?


poniedziałek, 7 grudnia 2020

Zdalne nauczanie...

 ...ciężkie jest. Nie chcę się rozpisywać, ale zorganizowanie i dopilnowanie pracy jednego ucznia szkoły podstawowej jest trudne (brak samoogranizacji). A zogranizowanie pracy trzem uczniom? Mam koleżanki, które muszą to ogarnąć.

Dzisiaj nie pracuję, odbieram godziny za jakąś przepracowaną sobotę, więc tak trochę mimowolnie uczestniczę w lekcji matematyki. I stwierdzam, że nauczyciele mają ciężko, a uczniowie są chyba zupełnie inni niż my byliśmy. Nie znaczy to, że gorsi czy lepsi. Inni. Takie moje wrażenie, że my się nauczycieli baliśmy, uczeń prędzej by nie powiedział nic, niż coś 'nieprawilnego'. A tu dzisiaj takie dwie kwestie rzucone przez uczniów. Zupełnie bez nastawienia, że  to coś niewłaściwego (bo pewnie nie jest niewłaściwe, ale mnie uderzyło po uszach). 

- Dlaczego nie odpowiadałeś przed chwilą?

- Bo w toalecie byłem.

* * *

[Pani coś tłumaczy o ułamkach, narysowane dwa koła podzielone na 4 części, dwie z nich zamalowane kolorem zielonym, dwie części czerwone]

- Czy mogłaby pani narysować innym kolorem, bo teraz wygląda jak pizza?

[I nie, to nie było powiedziane jako dowcip, tylko tak zupełnie poważnie]

niedziela, 6 grudnia 2020

Blog o dupie Maryni...

...czyli kolejne przetwory.

Tak w zasadzie stwierdzam, że właśnie o tym, czyli o niczym jest ten blog. Ale może za jakiś czas mi się odmieni. Dzisiaj jednak znowu będę pisała o przetworach.

Trochę o nalewce, ale nie do końca. Mianowicie odcedziłam owoce z nalewki tarninowej. Płyn, który smakuje jak kompot czereśniowy z alkoholem (ale nie jak kompot ze spirytem, jednak sporo przyjemniej) czeka, aż osad osiądzie, żeby go zlać do butelek. I tu mam dylemat, bo mam fajne butelki, ale korki, które powinny do nich pasować są za wąskie i wypadają. Nie wiem jak to uszczelnić. Mogę wlać do zwykłych półlitrówek po krupniku, albo do butelek zamykanych ceramicznym korkiem (z gumką), ale te ostatnie są brązowe i nie będzie widać pięknego koloru. Skorka, co robić?

No, ale po zlaniu cieczy zostały alkoholizowane owoce, które szkoda mi było wyrzucać. A że owocki zmacerowane, to nie bardzo pestki chcą wyłazić. Niemniej jednak przez jakieś trzy godzniy siedziałam i ugniatałam owoce w woreczku siateczkowym (idealny! z Lidla do warzyw). Ugniatałam pięścią, wyłuskiwałam pestki. Wyciągnęłam ich pewnie co najmniej tysiąc, ale owoce odpestkowałam. Nie wiem co prawda z jakim efektem, bo wydawało mi się, że idealnie, ale potem znalazłam chyba ze trzy pestki, więc przy jedzeniu trzeba będzie uważać. W każdym razie na koniec jeszcze pestki przepłukałam wodą, potem resztkę niewydrylowanych owoców przepłukałam i dodrylowałam. Owoce ugotowałam, dodałam cukru trzcinowego i pół soku z cytryny (bo trochę bure się zaczęło robić) i zawekowałam 9 małych słoiczków. 

Łu na pytanie, czy warto, stwierdził, że nie, ale dzielnie nie puka się w czoło na mój widok. Trzy godziny dziubania! Tylko jeść nie ma komu. Muszę się przerzucić na robienie past warzywnych hummusów czy tego typu rzeczy, bo na słodkie nie mogę już patrzeć, a i jeść nie powinnam, to nie jem praktycznie. Tylko Łukasz dzielnie pochłania.

Przygotowania do świąt idą powoli do przodu. Na szafie już ponad tydzień dojrzewa ciasto piernikowe. Wczoraj lepiłyśmy z Matulą i Daną uszka i pierogi. W sumie z 240 uszek z grzybami i mięsem (dzieci innych nie jedzą).

Dzisiaj jednak Babcia Stasia zaczęłą się stawiać, że nie przyjedzie do nas. Musimy pomyśleć, jak to rozwiązać. Czy pojechać do niej na jakąś wczesną kolację, a potem u nas zrobić? Nie wiem. Może jeszcze jej się odwidzi.

Aha, a dzisiaj naszykowałam ok. 10 zrazów hortensji bukietowej. Chyba odm. Anabell, bo okrągłe. Rosną na niedalekim osiedlu deweloperskim w dużych ilościach. Mam nadzieję, że nikomu nie przeszkadza, że uszczknęłam kilka suchych badyli...

A tu zimowa laba, gdy ja pracuję. 

I w tym tygodniu zima była przez jeden dzień. I noc.


wtorek, 1 grudnia 2020

Kolejny grudzień...

 ...właśnie ruszył z bloków. Rankami przymrozki. Wcozraj nawet popruszyło troszeczkę i taka zimowa atmosfera. Dokładniej taka z początku zimy. 

Trochę inny ten rok był jakby. Do maja ogromne susze, ale potem już nie. Świat człowieczy stanął w miejscu, za to świat przyrody jakby trafił w swoje koleiny  i nadrobił trochę opadów. Lato było jak lato, jesień jak jesień. Nie było, jak w ostatnich latach, przymrozków na przełomie września i października, które to przymrozki ścinały liście i od razu robiło się łyso. W tym roku jakoś tak jesień następowała powoli. Drzewa przeszły całą gamę kolorów i dopiero kilka dni temu pierwszy mróz ściął np. hortensje. 

Dużo czasu spędzamy w domu. Tak, nieśpiesznie zupełnie. Nalewki porozlewane i teraz z sąsiadkami koleżankami się zaczynamy raczyć. Miło spędzamy wieczory, które są już najdłuższe z najdłuższych. 
Jeszcze trzy tygodnie przetrwać do urlopu, a potem trochę laby i odwrócenie się trendów w długości dnia. Pierwsze przygotowania do świąt za mną. Jak widać powyżej gwiazda betlejemska już nabyta. Poza tym zakręcone ciasto na dwa pierniki. Teraz przez ponad dwa tygodnie będzie się kisiło na szafie a potem dwa tygodnie dojrzewało. A może i trzy, jeśli do Nowego Roku przetrwa.
I tak mamy czas oczekiwania. Do tego stopnia, że w pracy mi dzisiaj zupełnie nie szło. Jedno, że zasnęłam, drugie, że całe popołudnie przebimbałam. Głupio.
Aha, natargałam hortensje bukietowe z pobliskiego osiedla. Powinnam je przezimować. Mam nadzieję, że się uda.

środa, 25 listopada 2020

Historia pewnej nalewki, cd.

 Wracam do nalewki z daktyli, która jest dla mnie wielką niewiadomą. Owoce się zmacerowały, to co widać na zdjęciu w trzech pojemnikach zmieszałam i postało parę dni. Wczoraj zlałam do butelek, żeby już sobie odstało, ale po skosztowaniu stwierdziłam, że w smaku takie słabe, a zdecydowanie za mocne. Wycisnęłam więc parę pomarańcz i grapefruita; wszystkie butelki zlałam z powrotem do słoja, dodałam sok. Smak zrobił się jakby bardziej wyrazisty, moc spadła. Dzisiaj znowu porozlewam i niech stoi. Może coś wyjdzie, a może będzie to pierwsza porażka.

środa, 18 listopada 2020

Historia pewnej nalewki...

...a w zasadzie kilku. 

Ciężko się zabrać za nowy post, gdy tyle się od września wydarzyło. Ale z takich rzeczy do opublikowania, to chyba znowu tylko o alkoholach bym musiała, bo głównie to obrabiam. Ale mam nadzieję, że to już w miarę ostatni, kolejne będą ewentualnie o delektowaniu się. Na razie przetwarzam i głównie cieszę się zapełnianiem strychu. Kiedyś to trzeba będzie wypić, a jakoś okazji brak.

Dereniówka wylądowała już w butelkach i dojrzewa. Krupnik kosztował, a w zasadzie kosztuje mnie ciągle dużo pracy, której jeszcze nie skończyłam. Nie wiem co w nim za męty pływają, może pyłek z miodu, a może jeszcze coś innego, ale strasznie upierdliwe. Gdy odstoi, to na wierzchu zostaje pięknie sklarowany, bursztynowy płyn i udało mi się go odlać 3 butelki, próbuję jeszcze jedną mniejszą, ale strasznie dużo z tym zachodu, bo zawsze trochę mętów się przeleje. Testowałam różne sposoby filtrowania, ale idzie to tragicznie, jeśli jest coś mętnego. Jeśli mniej mętne, to przefiltrowanie litra trwa np. cały dzień. Zabawa.

Krupniczki. Czy nie wyglądają pięknie?
A tu wersja specjalna z wymacerowaną samodzielnie wyhodowaną kalamondyną. Nie widać, ale tam jest.

Dereniówka w butelkach po lewej. W środku w słoju pigwówka i daktylówka po prawej. Świeczka nie dlatego, że ołtarzyk, tylko foliowe kapturki obkurczałam.


Flaszki, flaszki... W misce resztka derenia i aronii. W słojach daktyle i dereniówka.
Kolejny zaczątek. Pigwowiec. Mało było, dodałam troche pigwy, oczywiście cytryny i jednego grapefruita sweety. Wyszło miodzio jak dla mnie.
Ostatecznie pigwówka we flaszkach. Te dwie butelki po prawej są przefiltrowane (filtrowały się od wczesnego rana do nocy) i jak widać efektu za bardzo nie widać. Ale taka lekko mglista nalewka też jest urocza. Do dwóch dorzuciłam po kawałku wanilii. Może wygląda to ciekawiej? Na samym końcu nowość.

Ale posta w sumie chciałam napisać o nalewce, która na razie to same porażki. O daktylówce. 

Swego czasu Łu dostał butelkę takiego gęstego syropu daktylowego. Wytrąbiłam w zasadzie sama. Oczywiście nie na raz, trochę to trwało, ale bardzo mi smakowała. 
Nie planowałam nic takiego robić, ale... kupiłam w sklepie z bakaliami większą ilość takich świetnych daktyli. Jumbo. Trochę zjedliśmy, trochę stały i czekały na kolejne wyjadanie. No i okazało się, że zaczęły fermentować. Wywalić szkoda, to zalałam butelką spirytusu. To chyba słaby pomysł, żeby zalewać od razu czystym spirytusem, ale tak sobie postały parę tygodni. Potem odlałam spirytus, dosypałam cukru niby brązowego, dolałam krupniku. Cukier nie wiem czemu dał taki przepalankowy zapach. Mam wątpliwości, czy to na pewno naturalny brązowy, ale nie znam się. Zatem zapach średni. Postało znowu trochę, wydzielił się jakiś męt. Dzisiaj zlałam płyn z mętem, wyciągnęłam pestki (bo daktyle były z pestkami, może to też średni pomysł zalewać takie) wrzuciłam do słoja, zalałam wodą, wymieszałam. Na koniec, za parę tygodni, będę chciała przepuścić to przez wyciskarkę do owoców. I, hmm, nie mam zielonego pojęcia co wyjdzie. Mam teraz butelkę spirytusu daktylowego. Przez przypadek sobie golnęłam to mało mi oczy nie wypadły. Butelkę mętów o zapachu przepalanki. Takie sobie. Słoik z wymacerowanymi daktylami z wodą i cukrem. 
Żadno z powyższych nie zachęca do niczego, jednak nie mam zielonego pojęcia co wyjdzie, jak to wymieszam i postoi, a taki mam zamiar. Najwyżej będzie nalewka do dawania w prezencie mniej lubianym znajomym. ;)

Wyciąganie pestek z daktyli. Pewnie powinnam to zrobić na samym początku.

I czekają. Po prawej spirytus z maceratem daktylowym. W środku to, co powstało po zalaniu daktyli krupnikiem. Po lewej odpestkowane daktyle zalane wodą. Mam zamiar na koniec przepuścić je przez wyciskarkę do owoców.

I jeszcze na koniec kolejny produkt, z którego nie miałam pomysłu co innego zrobić, niż nalewkę. Tarnina. Robi się. Na razie smakuje jak kompot czereśniowy z alkoholem. Fuj.
To jeszcze, żeby zmienić temat: WŁASNE ziemniaki. Upieczone w mikrofalówce i zjedzone z masełkiem. 



niedziela, 20 września 2020

Już mi tytułów brakuje...

 ...bo ciągle tylko przetwory i przetwory, jakby to było najciekawsze na świecie. Na umieszczenie na bloga, to może jest, przynajmniej dla mnie, choć dzieje się nie tylko to.

Po pierwsze to zrobiłam maminową sałatkę z buraczków. Dostałam trochę warzyw od mamy koleżanki, z czego buraczków był całkiem niezły sobie woreczek, wystarczyło akurat na 15 słoiczków.

Poza tym pozbierałam u Tatusia owoce derenia. Było tego co najmniej kilogram takich praktycznie już przejrzałych, co to spadały z krzaczka po dotknięciu gałązki. Zatem owoce do słoika, spirytus, krupnik... Miałam też mniej więcej szklankę zebranej tydzień wcześniej aronii. Nie miałam co z nią zrobić. Z dżemu aroniowo-aktinidiowego (jak w latach ubiegłych) wyszły nici, bo ani aronii, ani aktinidii w tym roku praktycznie nie ma. Zatem dojrzewa na oknie aroniowa dereniówka. Kolor aronii, zapach (na razie i mam nadzieję, że tak zostanie) derenia.

Jakby mi było mało alkoholu to pozbierałam dzisiaj winogrona. Niestety, również bardzo mało, bo albo je jakaś zaraza dopadła, albo szpaki jednak mnie ubiegły, i bardzo dużo owoców było nadgniłych i zeschniętych. Udało się zebrać w misce jakieś 5 kg czystych owoców, trochę białych, trochę czerwonych. Cokolwiek mało, ale co robić? Pogniotłam, wrzuciłam do balonu. Mam zamiar dać więcej wody i cukru, niż przepis przewiduje. Może kilka butelek wyjdzie, choć na wiele nie liczę.



A, i krupnik czas zlać, ale mętny jest i powinnam przefiltrować, a nie mam czym. Siostra mówi, że przez filtr do kawy. Gdzie ja teraz taki filtr kupię?

Ale, żeby nie było, że tylko w przetworach, to jeszcze wspieram Łu w jego najnowszym przedsięwzięciu, czyli w szopie z zielonym dachem. Choć nie powiem, praktycznie całe dzieło, projekt i wykonanie nalezy do Łu. Dzisiaj mniej więcej ostatni 'gwóźdź został wbity, czyli rośliny posadzone i podlane.



Jak widać na dachu są nawet ścieżki do poruszania się ;) Ciekawe jak długo dach wytrzyma i czy roślinki faktycznie będą rosły, czy padną po kilku pierwszych suchych tygodniach.

niedziela, 13 września 2020

Przepisy...

 ...od Mamusi.

Trochę się dzieje. Przetwory też. W sumie zrobiłam już 45 słoiczków sosu pomidorowego. 

Tak tylko na szybko napiszę, że dostałam parę kilo buraczków od mamy koleżanki i chciałabym z nich zrobić sałatkę. Najlepszą sałatkę obiadową na świecie. Dużo opisywania, ale wkleję tylko zdjęcia z Mamy zeszytu:




To tak dodam jeszcze to co wczoraj robiłam, czyli pomidory:

I zdjęcie róży dla Mamusi. Telefon niestety powtykał mi jakieś opisy. Buuu...


wtorek, 25 sierpnia 2020

Pomidorowo

I zaczął się sezon na pomidory. Przerobiłam pierwsze 10 kg. Wyszło 24 słoiczków. Tak próbuję odtworzyć jakie i ile robiłam w zeszłym roku. Było to chyba 20 kg w sumie, z których były zrobione sosy jak na poniższych zdjęciach, przeciery i jakieś sosy pomidorowo paprykowe. Generalnie wspaniałe, ale mało i obiecywałam sobie, że w tym roku zrobię dużo więcej, ale...

Słoiczki jak na zdjęciach zużyłam wszystkie. Mam jeszcze trochę takich różnych, które są albo trochę małe (ok. 300 ml) albo trochę duże (ok. 600 ml). Coś trzeba będzie lepić. A może po prostu kupić? Tylko Łu nie może na nie patrzeć. Mam w garażu kilka kartonów słoików i butelek (na wino, nalewki soki). Ale fantastyczny temat na wpis...

Generalnie przydałoby się pewnie, żebym miała zrobionych ok. 100 słoików. W zeszłym roku poza naszymi robionymi, to jeszcze kupowałam ogromne ilości puszek z pomidorami i wszystko poszło. Z jednej strony pewnie lepiej mieć swoje, ale z drugiej za puszkę płaci się 2 zł. Te 24 słoiczki to koszt 80 zł (pomidory), ok. 10 zł bazylia (dwie doniczki), 10 zł cebula i czosnek. Oregano mam własne w ogrodzie. No, i kilka godzin pracy. Czyli można by kupić około 40-50 puszek 400 g z pomidorami. Pewnie, że nie takie smaczne, że bez przypraw. Hmm, chyba zamiast robić przeciery, to kupię zapas puszek i kartoników. Muszę to przemyśleć.

A sosy są rewelacyjne, więc na pewno nie warto z nich rezygnować. Nadają się zarówno prosto do makaronu, jak i  np. jako sos na pizzę, baza do zupy pomidorowej i wszędzie tam, gdzie się dodaje pomidory.



piątek, 21 sierpnia 2020

Przepisy na pomidory

 W zeszlym roku nie dalam i w tym sie naszukalam (nie wiem czemu nie ma polskich liter), wiec w tym roku sobie skopiuje ponizsze przepisy.

Z wlasnych uwag dodam, ze nie chce mi sie redukowac sosu i po prostu wodnista czesc odlewam, przyprawiam i jest wtedy sok pomidorowy do picia.


Domowy sos pomidorowy przygotowany na zimę 
http://www.chillibite.pl/2013/09/domowy-sos-pomidorowy-na-zime.html
Ten wyśmienity sos doprawia się go do własnego smaku, najlepiej przetworzyć na raty 20-40 kg, by mieć zapas na całą zimę. Tuż przed włożeniem do słoików spróbuj, czy to jest "ten" smak, który kochasz najbardziej, czy sos jest wystarczająco słony, słodki i pikantny. Jeśli brakuje świeżych ziół, dopraw go ziołami suszonymi, aby po otwarciu był gotowy do użycia. 
- "wnętrzności" i "dupki" z 15kg pomidorów + 5 kg całych pomidorów odmiany lima LUB 10 kg całych pomidorów odmiany lima
- 1,5 kg cebuli
- 2-4 główki czosnku
- mnóstwo mnóstwo świeżej bazylii
- pęki, garście i zagony listków oberwanych ze świeżego tymianku
- wielki pęczek posiekanego oregano
- ok 500ml oliwy z oliwek
- sól morska, cukier, pieprz świeżo mielony i chilli - do smaku

Przetrzyj wszystkie pomidory za pomocą przecieraka, ale jeśli go nie masz, sos też da się zrobić, tylko ciut dłużej to zajmie (sparz i obierz ze skórki wszystkie pomidory, a następnie usuń z nich gniazda nasienne. Miąższ pomidorów zmiksuj w blenderze i dopiero wówczas działaj dalej).

Otrzymany przecier zredukuj do 1/3 – gotowanie trwa ok. 3-4 godzin.

Podsmaż na oliwie z oliwek drobno posiekaną cebulę i czosnek i przełóż do odparowanego sosu. Dodaj listki tymianku, posiekane oregano oraz posiekaną bazylię. Dopraw solą morską, chili (płatki lub chili mielone) i świeżo mielonym pieprzem. Możesz od razu podawać do makaronu lub gorący sos przełożyć do gorących, suchych słoików, zakręcać i odstawić do spiżarni na zimę. Jeśli przekładasz gorący sos i od razu zakręcasz, nie ma potrzeby pasteryzować sosu. Jeśli używasz słoików WECK, w których się zakochałam jakiś czas temu, pasteryzuj słoiki ok 20 minut od zagotowania wody.




Ajvar wyśmienity
Dymna papryka, która magicznie nabiera słodyczy w trakcie pieczenia, świeży czosnek i pieczone bakłażany to podstawa mojego ajvaru. Są wprawdzie przepisy, które uwzględniają także pomidory, ale w tym przepisie ich nie znajdziesz. Robię też podobny sos z dodatkiem pomidorów i nieco innymi proporcjami papryki i bakłażana, to ljutenica, na którą też Was namawiam.

10kg czerwonej papryki
4 kilogramy bakłażanów
3 spore główki czosnku
6-8 papryczek ostrych papryczek
ok 3 łyżek soli
200ml oliwy
150ml octu z białego wina
30ml balsamico

Paprykę słodką i ostrą przekrój na pół, usuń gniazda nasienne i pestki. Ułóż na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i piecz w temperaturze 200°C (funkcja grill) przez ok 20-30 minut. Potem przełóż gorące strąki do miski, przykryj ją folią i odstaw do wystudzenia. Gdy tylko papryki wystygną, obierz je ze skórki (łatwo pójdzie).
Bakłażany piecz w całości w piekarniku w temperaturze 180°C przez ok 45-60 minut, a następnie wyjmij łyżką wnętrze ze skórki.
Obrany czosnek i papryczki chilli zmiksuj w malakserze, a następnie posiekaj niezbyt drobno obrane ze skórki papryki i bakłażana. Możesz też wszystkie warzywa przepuścić przez maszynkę do mięsa na najgrubszych oczkach. Przełóż warzywa i oliwę z oliwek do sporego garnka, dodaj połowę soli i dużśna niewielkim ogniu przez kilka godzin. U mnie trwa to ok 4-5 godzin. Ajvar musi być dość gęsty. Na koniec dopraw octem winnym i balsamico i ewentualnie dopraw solą do smaku, jeśli sos jeszcze tego będzie wymagał.  Przekładaj gorący ajvar do wyparzonych lub wypieczonych w piecu gorących słoików i od razu zakręcaj. Jeśli robisz to w słoikach typu twist, nie musisz pasteryzować, ani odwracać słoików. Jeśli korzystasz ze słoików WECK, pasteryzuj 20 minut od zagotowania wody.

Mieszanka suszonych warzyw do zup - "domowa vegeta"
Warzywa kup z ekologicznej produkcji lub znanego i zaufanego źródła. Wbrew pozorom nie jest to aż takie trudne. Zioła mam z własnego ogrodu, ale jeśli nie masz swoich upraw, kup świeże zioła w doniczce, hoduj je na parapecie okiennym przez 3-4 tygodnie, a potem susz.

z poniższych proporcji uzyskacie ok 400g mieszanki

1,5 kilograma marchwi 
300g pietruszki
400g selera
1 spory por (jasna część)
200g pasternaku
10g suszonych borowików
spory pęczek świeżego lubczyku
spory pęczek natki pietruszki
łyżeczka ziaren czarnego pieprzu
kilka ziaren ziela angielskiego
3-4 łyżeczki gruboziarnistej soli morskiej
3-4 łyżeczki kurkumy

Warzywa korzeniowe umyj, obierz i potnij na drobne paseczki - ja używam do tego skrobaczki do warzyw. Pora rozetnij wzdłuż, umyj i potnij wzdłuż na cienkie paski. Natkę i lubczyk umyj, osusz i oderwij listki z łodyg.
Świeże zioła i warzywa susz na suszarce do warzyw w temperaturze 70°C, aż staną się zupełnie suche i sztywne ( mnie trwało to ok 8 godzin)*. Przełóż je do malaksera lub blendera razem z suszonymi borowikami, zielem angielskim, pieprzem i solą morską. Zmiksuj całość dokładnie, ale tak, by nie powstał pył, a raczej drobniutko posiekane warzywa. Dodaj kurkumę, wymieszaj i przełóż do pięknego szklanego słoja. Wielką przyjemność będzie sprawiało korzystanie z takiej domowej mieszanki suszonych warzyw.

* Warzywa możesz też suszyć w uchylonym piekarniku na blachach wyłożonych papierem do pieczenia.

Domowy przecier pomidorowy do słoików 

15 kg mięsistych pomidorów ulubionej odmiany (u mnie lima lub malinowe)
sól
cukier
sporo słoików o pojemności 200-400ml

Pomidory sparz, pozbaw gniazd nasiennych oraz szypułek i zmiksuj blenderem na pulpę.
Jeśli masz przecierak, przetrzyj je, by uzyskać samą pulpę pomidorową bez pestek i skórek.

Pulpę pomidorową przełóż do szerokich garnków, zagotuj na silnym ogniu, a następnie gotuj na mniejszym płomieniu aż zredukują się ok 10 krotnie. U mnie trwa to ok 6-7 godzin, mieszam pomidory okazjonalnie, a w miarę ubywania cieczy, przelewam w końcu do jednego garnka i dalej redukuję. Gdy przecier zrobi się już dość gęsty, dodaj kilka łyżek cukru i soli (do smaku w zależności od słodkości/kwasowości pomidorów). Wrzący przecier przekładaj do wypieczonych, suchych słoików i od razu zakręcaj. Nie trzeba słoików odwracać do góry dnem ani pasteryzować. Tak przygotowany przecier zachowuje trwałość co najmniej przez 1 rok. 

Jak gotuję na zupę na domowym przecierze pomidorowym?
Gotuję wywar mięsny lub mięso warzywny, gdy mięso i warzywa są zupełnie miękkie, dodaję kilka łyżek przecieru pomidorowego (do pożądanej intensywności smaku), zabielam śmietaną i podaję z ugotowanym osobno ryżem lub makaronem.

piątek, 24 lipca 2020

Krupnik

Zlałam dzisiaj malinówkę (tę z owoców) i wiśniówkę (z soku) do butelek i zabrałam się za robienie krupniku zgodnie z przepisem, który podlinkowałam we wpisie Ku pamięci...
Oczywiście nic nie robi się tak samo, więc również 'ku pamięci' zapiszę sobie co robiłam i dlaczego tak.
I po kolei...
- kupiłam pół litra spirytusu i pół litra wódki krupnik (krupnik na krupniku) jako bazę alkoholową. Dopiero dzisiaj zorientowałam się, że w przepisie jest litr spirytu i woda. Wyliczyłam, że wyjdzie tam  półtora litra 63 proc. alkoholu, a ja z mojego zestawu alkoholi jestem w stanie uzyskać litr 67 proc. to stwierdziłam, że po prostu zrobię trochę mniej.
- miód wielokwiatowy zakupiony u pobliskiego pszczelarza, co do którego mam zaufanie, że miód jest bardzo dobrej jakości. W słoiku 0,9, więc w sumie też trochę mniej, niż zakłada oryginalny przepis.
- z wymienionych głównych przypraw nie miałam chyba tylko kardamonu w kawałkach (w proszku nie chciałam dawać, zgodnie z opisem), zatem do słoja powędrowało:

  • około 20 goździków, 
  • 6 kawałków anyżu, 
  • 3 spore laski cynamonu, 
  • 1 wanilia (dałabym drugą, ale nie miałam),
  • imbir, chyba spory kawałek,
  • ziarenka pieprzu
  • ziarenka ziela angielskiego (ale mało, bo nie przepadam za zielem)
  • gałka muszkatołowa (skroiłam nożem, ale rozpadała się na bardzo drobne kawałki, może za drobne?),
  • sok z dwóch cytryn... i tylko z dwóch, bo...
dodatkowo dodałam:
  • kaffir, czyli suszone liście limonki,
  • 6 czy 8 owoców kalamondyny, czyli kwaśnej pomarańczy.
I ten ostatni składnik ma być tym, co będzie wyróżniał mój krupnik od wszystkich pozostałych na świecie. Owocki dałam całe i zastanawiam się, co z tego wyniknie: czy nie zgniją, albo w inny sposób nie zepsują cąłości? Myślę, że nie, ale zobaczymy. Kalamondyny mają kilka ciekawych właściwości. Po pierwsze są małe i może uda mi się je upchnąć do ostatecznych butelek jako ciekawostkę w środku, po drugie mają ciekawy zapach, który - mam wrażenie - już się przebija w aromacie, po trzecie mają bardzo cienką skórkę, więc stwierdziłam, że nie trzeba się martwić ilością albedo i można wrzucić całe, po czwarte są kwaśne, więc mogą zastąpić część cytryn, których z kolei skórki nie dawałam, bo skoro składniki mają być najwyższej jakości, to po co dawać pryskane?

I już. Słój właśnie wylądował w szafce. Jak napisali ma stać w ciepłym, ale ciemnym miejscu. I co najmniej pół roku. Zatem zakładam, że jest to alkohol, który znika z pola widzenia na długo (choć chyba jednak trzeba będzie go co jakiś czas mieszać?) i niech sobie dojrzewa.

I znowu mam takie przyjemne uczucie, że z byle czego (nie pijamy mocnych alkoholi, więc mają dla nas żadną wartość) zrobiłam coś, co może sobie leżeć w moim skarbcu z przetworami i nie traci na wartości, tylko zyskuje.

Mogłabym jeszcze dodać lawendę, bo właśnie kwitnie i hibiskus, ale może kwiatowe nuty będę może testowała w przyszłym roku. Teraz chciałam zobaczyć, co wyjdzie z kalamondyną.

Alko z suszem, reszta jeszcze czeka.
Chyba już wszystko, z wyjątkiem soku z cytryny i miodu:
Jest i sok z cytryny:
Miało się trochę pomacerować bez miodu, ale za długo nie wytrzymałam. Tu z bateryjką malinówek i wiśniówek:
I miód się leje...
Ponieważ robię wersję 'długoterminową', więc miód ma się rozpuszczać z czasem. Na razie wszystko wygląda tak:
Warstwy: alko, owoce i przyprawy korzenne, miód.

Tu z wczoraj zdjęcie, jakich dawno nie robiłyśmy, czyli siostry trzy:
Tak na dodatek testy aparatu nowego telefonu. 
Lawenda
Jeżówka
Juka w pełni kwitnienia
Moje pierwsze pysznogłówki.
Werbena patagońska.
Rozchodnik wyniosły.
Karmnik ościsty.

Etykiety

życie rodzinne (124) ogród (121) budowa (102) przetwory (31) marudzenie (28) plany (28) jojczenie (27) dywagacje (21) sso (20) filozofowanie (17) rośliny (17) dach (16) obserwacje (15) przyroda (15) zwierzęta (15) działka (14) mieszkanie (14) przyłącza (14) wnętrza (14) aranżacje (13) finanse (13) ogólne (13) życie na wsi (13) problemy (11) stan 0 (11) woda (11) covid19 (10) droga (10) nalewki (10) przepisy (9) sąsiedzi (9) kalkulacje (8) marzenia (8) okna (8) ptaki (8) wspomnienia (8) z netu (8) święta (8) ciocia dobra rada (7) prąd (7) bździuny (6) ogrzewanie (6) sądziad (6) absurdy (5) instalacje (5) kot (5) książki (5) radości (5) wiosna (5) zasłony (5) zdjęcia (5) zima (5) co ja robię tu? (4) elewacja (4) historycznie (4) kanalizacja (4) nie wiem co powiedzieć (4) politycznie tfu (4) sprawy wsi (4) wygrzebane z lamusa (4) łazienki (4) drzwi (3) fontanna (3) gaz (3) genealogia (3) inspiracje (3) kuchnia (3) odkrycia (3) pory roku (3) schody (3) wino (3) wyczytane (3) cuda natury (2) dokumenty (2) dom (2) energooszczędność (2) kompost (2) ku pamięci (2) ogrodzenie (2) pet challenge (2) piękne słowa (2) podłoga (2) przeprowadzka (2) ssz (2) wymiękam (2) zioła (2) a (1) bruki (1) dialogi (1) domek na drzewie (1) działania (1) kosopleciny (1) krupnik (1) muzyka (1) okolica (1) pogoda (1) poidełko (1) pytania bez odpowiedzi (1) reklama (1) strachy na lachy (1) szkoła (1) słowiańszczyzna (1) taras (1) tydzień Ziemi (1) wynajem (1) wypieki (1) z dialogów (1) zbiory (1) śmieci (1)