wtorek, 10 lipca 2012

Ratunku... tonę...

...pod masą rzeczy, łachów, przedmiotów. No i, niestety, kurzu. :( Ale od początku...
Właściwie do czasu studiów (czyli połowę mojego życia) gnieździłam się wraz z rodzicami i dwiema siostrami na niespełna 40 m. Jak pewnie większość polskich rodzin do perfekcji mieliśmy opanowane upychanie rzeczy po pawlaczach, szafach, szafkach, schowkach, piwnicach. Było jak było, często wesoło i tłumnie (otwarty dom), jakoś nikt się nie przejmował zagęszczeniem ludzi i przedmiotów. Sprzątanie też nie było stresującą czynnością (jak to siostra sobie podśpiewywała: 'przewróciło się, niech leży...').
Czasy się zmieniły.
Od studiów i zamieszkania z Przyszłym/Obecnym mieliśmy dobre warunki lokalowe. Początkowo u teściów, w domu; dwa spore pomieszczenia (początkowo pokoje, później jeden zamieniony na kuchnię, ale doszła wtedy antresola). Zrobiło się przestrzennie, a i własnego dobytku było niewiele, to i nie plątało się wszystko pod wszystkimi kończynami. Przybyło nas trochę, to i lokal zmieniliśmy na większy - dwa i pół pokoju z kuchnią i dużą łazienką (z oknem). To pół, to antresola, na której znalazło się idealne miejsce na małżeńską sypialnię - z dolnej strefy dziennej nie kuły w oczy bety.
Mieszkanko początkowo prawie puste - ot, wielka szafa w korytarzu pomieściła wszystkie łachy i masę innych rzeczy, materac, wyposażenie kuchni, mały stolik, lekkie foteliki, dziecięce łóżeczko i jakaś szafka. Do tej pory się śmiejemy, że cała przeprowadzka to 2 czy 3 przejazdy Volvoka (kombi) (w tym przewóz całej rodziny ;) ).
Minęło 6 lat...
Rzeczy przybyło, dzieci przybyło. I dziś po raz kolejny, po dwóch godzinach biegania i przekładania rzeczy, stwierdziłam, że coś tu jest nie tak! Nie wiem jak to opisać, chyba powinnam chodzić z dyktafonem i cały czas mówić co robię. Byłoby to coś w rodzaju: idę do łazienki niosąc brudne ubranka Poli, które znalazłam na półce z zabawkami; właśnie potknęłam się o klocka, więc biorę go do ręki; w łazience wrzucam ubranko i zgarniam samochodzik i kaczuszkę; idę do pokoju wrzucić zabawki, po drodze rejestruję pomiętą kartkę w kącie; wrzuciłam zabawki do pudełka, więc zgarniam jakieś kartki z bazgrołami z biurka i idę po tego śmiecia, co go zanotowałam w pamięci; zgarniam śmiecia i lecę do kubła na śmieci; kubeł jest pełny, przy okazji upychania śmieci wysypuje się trochę plastików z przepchanego kubła ze śmieciami 'eko', biorę szufelkę, ale na dnie szafki jest wilgotno, bo ktoś wrzucając butelkę przy okazji rozlał resztkę zawartości do szafki; biorę ścierę (dziwnie oślizgła) i zanim wezmę się za szafkę chcę wypłukać ścierę; ale w zlewie studzi się herbatka dla Poli; boczkiem płuczę ręce, wyciągam herbatkę; piorę ścierkę; Pola dobiera się do woreczka z zakrętkami (wszyscy zbierają, to my też); ścieram szafkę; notuję w pamięci, że soli do zmywarki nie ma; upycham śmieci do kubłów, ale że już się nie da, to rozwlekam wszystko na środek, segreguję, upycham po reklamówach, ustawiam pod drzwiami trzy wory; ładuję worki do kubłów, kubły do szafki, jeszcze przecieram drzwiczki, zamykam ufff; odwracam się... Pola zadowolona rozwlokła zakrętki po całym pokoju, poupychała w kanapach (na szczęście wyrzucam wypłukane); Poli jednak przy zakętkach już nie ma, więc zgarniam je i kilka innych zabawek walających się pod nogami; zgarniam Polę i idziemy stawiać pranie. I tu zaczyna się nowy wątek w którym proszek się rozsypuje, z kieszeni na łazienkę sypią się tony piachu, jakieś plamy wymagają zaprania, Pola robi kupę albo krzyczy, że chce pić, nowe zabawki lądują w wannie a mama musi udawać że pije 'niby-kakałko' nalewane pieczołowicie z dzbanuszeczka do filiżaneczki; pranie się pierze, ale trzeba zebrać wcześniejsze, żeby to nowe było gdzie powiesić, latanie z upychaniem rzeczy po szafach; niestety, trudno zmieścić; Pola dzielnie sekunduje naśladując mamę i wywalając to, co udało się przed chwilą niemałym wysiłkiem upchnąć; z braku czasu na kolejne składanie wszystko ląduje w takim stanie w jakim się znalazło w najbliższej szafce/szufladzie (następnym razem z rajstopkami wysypią się klocki); uff... choć 'po wierzchu' pi razy oko nic się nie wala.
Albo nas tu jest za dużo, albo mieszkanie za małe.
To jeszcze nie koniec wniosków, ale ciąg dalszy następnym razem...

1 komentarz:

  1. Hmm, ja z kolei mam za dużo czasu... A bałagan mam i tak, niezależnie. To chyba stan umysłu u mnie ;)

    OdpowiedzUsuń

Etykiety

życie rodzinne (124) ogród (121) budowa (102) przetwory (31) marudzenie (28) plany (28) jojczenie (27) dywagacje (21) sso (20) filozofowanie (17) rośliny (17) dach (16) obserwacje (15) przyroda (15) zwierzęta (15) działka (14) mieszkanie (14) przyłącza (14) wnętrza (14) aranżacje (13) finanse (13) ogólne (13) życie na wsi (13) problemy (11) stan 0 (11) woda (11) covid19 (10) droga (10) nalewki (10) przepisy (9) sąsiedzi (9) kalkulacje (8) marzenia (8) okna (8) ptaki (8) wspomnienia (8) z netu (8) święta (8) ciocia dobra rada (7) prąd (7) bździuny (6) ogrzewanie (6) sądziad (6) absurdy (5) instalacje (5) kot (5) książki (5) radości (5) wiosna (5) zasłony (5) zdjęcia (5) zima (5) co ja robię tu? (4) elewacja (4) historycznie (4) kanalizacja (4) nie wiem co powiedzieć (4) politycznie tfu (4) sprawy wsi (4) wygrzebane z lamusa (4) łazienki (4) drzwi (3) fontanna (3) gaz (3) genealogia (3) inspiracje (3) kuchnia (3) odkrycia (3) pory roku (3) schody (3) wino (3) wyczytane (3) cuda natury (2) dokumenty (2) dom (2) energooszczędność (2) kompost (2) ku pamięci (2) ogrodzenie (2) pet challenge (2) piękne słowa (2) podłoga (2) przeprowadzka (2) ssz (2) wymiękam (2) zioła (2) a (1) bruki (1) dialogi (1) domek na drzewie (1) działania (1) kosopleciny (1) krupnik (1) muzyka (1) okolica (1) pogoda (1) poidełko (1) pytania bez odpowiedzi (1) reklama (1) strachy na lachy (1) szkoła (1) słowiańszczyzna (1) taras (1) tydzień Ziemi (1) wynajem (1) wypieki (1) z dialogów (1) zbiory (1) śmieci (1)