poniedziałek, 31 marca 2014

Ja to chyba...

...stara jestem. Jedno, co mnie ratuje, to że w sytuacjach kryzysowych nie panikuję. Za to w sytuacjach niekryzysowych zazwyczaj szlag mnie trafia. Kurde, człowiek powinien mieć dzieci gdy ma naście, dwadzieścia lat. I później już nie. Wtedy jest na tyle wyluzowany, że różne głupoty spływają po nim. A mnie teraz wkurza to, że każdego dnia - jak w tych horrorach, czy thrilerach - najpierw jest wielkie łubudubu a potem napięcie tylko rośnie. Fajnie jest od czasu do czasu przeżyć takie emocje i człowiek jest wtedy zadowolony, że jakieś 'wow', inaczej, gdy te 'wow' dotyczą życia codziennego i są fundowane raz po raz.
Przyszedł Mi ze szkoły i zafundował jedno 'wow'. Malutkie. Jutro nie idzie do szkoły, bo szóstoklasiści piszą test. Czemu reszta szkoły ma przez to być nieobecna? Tym bardziej, że test trwa aż godzinę. Co przez cały dzień rodzice mają robić z dzieciakami? A kogo to obchodzi. Ty rodzicu się zmóżdżaj. Szczęście w nieszczęściu - jestem chora. Mam zapalenie spojówek i zaropiałe, czerwone oczy. W każdym razie mogę jutro zostać z dzieckiem.

[Ciach: właśnie Miłosz mówi, że coś go boli nad okiem]

Uff, problem co zrobić z Mi z głowy. Miłosz siada do l

[ciach: wrzaski z pokoju - Miłosz tłucze się z Po]

Miłosz siada do lekcji, co kończy się wrzaskiem, że 'on nie wie'. Mądre Podręczniki każą z rodzicielską cierpliwością wytłumaczyć problem. Więc tłumaczę. Ciągle wrzask, że 'ja nie wiem' i 'to jest trudne'. Zero nastawienia na zrozumienie. W końcu wychodzę z siebie i zostawiam Mi z problemem, że i tak do czasu, gdy nie skończy lekcji nie wyjdzie na dwór. Niedługo daje mi 'odrobione' lekcje. Jakieś drobne poprawki i

[ciach: Łu wyszedł z siebie i unicestwił balonik, którym Po tłukła Mi, rozpacz Po trwała kilkadziesiąt minut, więc pisanie musiałam zaprzestać i mogę kontynuować, gdy już tałatajstwo poszło spać]

Odrobione lekcje Miłosza wyglądały tak, że całkiem nieźle poszły mu dwie strony zadań, z wyjątkiem dwóch ostatnich (zadań). Dwa ostatnie polegały na porównaniu zapisów łączących ułamki zwykłe i dziesiętne z różnymi jednostkami: g, dag, kg, t lub m, km, i poszeregowaniu ich w kolejności. No cóż, trochę trzeba się pobawić w przeliczanie. Powinien to umieć, w razie czego można mu trochę pomóc. A tu na 'odwal się' drugie z tych zadań wpisana numeracja jak leci. Szlag mnie trafił po raz kolejny, bo to próba oszukiwania. Wtedy nie ma odpuść. I się zaczęło. Na marginesie, to drabianie tych dwóch zadań, później już z dużym udziałem Łu, trwało do 20:30. Ale to nie wszystko wszystkie atrakcje. Większe 'wow' dopiero na mnie czekało...

Ja z Mi w pokoju, a tymczasem Po poszła zrobić siusiu. Siedzi w tej łazience coś za długo.

[ciach: Mimi jęczy, bo go głowa boli :( Wcześniej dostał tabletkę. Trochę musiałam pójść go pogłaskać. Mam nadzieję, że zaraz mu przejdzie. :( ]

W każdym razie poszłam w końcu do Po w łazience, a tu... Po siedzi na nocniku i robi kupę, a na szyję ma założoną taką podkładkę, co to nakłada się na toaletę, żeby dziecko do środka nie wpadło. I niemalże ją oblizuje. Z jednej strony ręce mi opadły, z drugiej śmiać się chce, ale widzę, że Po minę ma nietęgą i coś mnie tknęło. Tak. Podkładki nie dało się zdjąć bez oberwania któregoś ucha. Coś tam zaczęłam zagadywać do Po na spokojnie, żeby dziecko nie spanikowało. Zabezpieczyłam przed oblizywaniem. Zadzwoniłam do Łu (jedyny plus, że wcześniej wyszedł z pracy ;) ) i zaczęłam kombinować, co tu robić, zanim dziecko zacznie się denerwować. Wygodne to przecież nie było. Ani z tym chomątem chodzić, ani się bawić; Łu wróci najwcześniej za pół godziny; a tu efekt prawie jakby Polka głowę w toalecie trzymała. Znalazłam piłkę. Taką okrągłą. Do metalu znaczy się. I bziut, bziut; no utnę; albo nos, albo ramię może Polka stracić. Poowijałam ją ręcznikami, żeby piłą po ciele jej nie pojechać i tnę. I tu Poli ryk, bo na czym ona teraz będzie siusiu robić. Wzięłam się za przekupstwo (kurde, coś ostatnio za często to robię) i obiecałam jej, że jej kupię ładniejszą podkładkę - różową. I tak bziut, bziut podkładkę przepiłowałam i dziecko uratowałam.
Konkluzja jest taka, że gdybym miała teraz dwadzieścia lat, to uśmiałabym się jak norka. A tak, to już wcale nie chce mi się śmiać. Fifka, jak Tobie to ciągle wychodzi?

Zdjęcia z akcji piłowania mam, ale nie dam.

8 komentarzy:

  1. Po pierwsze, jak masz dzieci późno, duźo później niż ty miałaś, to też masz luz na wszystko, tak jak młodzi. Tyle, że z innego niż młodzi powodu - zwyczajnie nie masz siły i odpuszczasz. :)
    Po drugie, ja się śmieję raz na kilka dni, a na codzień rozstawiam po kątach albo muszę wrzasnąć co chwila. (Właśnie w tej chwili czterolatke opierdziliłam równo, za robienie na sofie wygibasów, których skutkiem było strącenie nogą talerza z niedojedzonym obiadem młodszej ze stołu.)
    No i ja jestem jednak surowa matką. Bo jak moja zrobiła to samo z podkładką, to wsadziłam ją do wanny, namydliłam uszy i szyje, i podkladke i jakoś przecisnęłam tę głowę. Ryczała, bo w oczy szczypoało. Więc już podkładki nie dotyka. Załatwia się na toalecie bez podkładki. Ręce ma zajęte trzymaniem się deski, więc nic nie wywinie, i załatwia sie szybko, bo długo tak się wisieć na rekach nie da. :) Także widzisz, ja nie ułatwiam życia dzieciom, tylko sobie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh, ja też uważam, że jestem surową matką. Z tą podkładką to głupio wyszło, bo w pracy w pokoju siedzą cztery osoby z siedmioma dzieciakami, z których dwoje zaczyna nocnikowanie a troje, ciut starszych od Po, robi właśnie na kibel z podkładką. Ja stwierdziłam, że Po jak chce, to niech sobie robi do nocnika, a jak już będzie chciała 'być dorosła' to sobie będzie siadała na ubikację. Ale że zaraz po tej rozmowie trafiłam w Tesco na podkładkę, to głupia kupiłam. No i mam. I teraz nie wiem co robić, bo w sumie nie mam ochoty kupować drugiej, a już obiecałam. A Po ma pamięć do takich rzeczy. I teraz zrobić wbrew sobie i kupić, czy złamać świętą regułę, że obietnic się dotrzymuje. Bo inaczej dziecko zostanie skrzywione do końca życia i matka będzie przyczyną największego zawodu (nie w sensie pracy) świata.

      Usuń
    2. A jakbyś wytłumaczyła, że dowiedziałaś się, że takie podkładki nie są bezpieczne, bo mogą się zaklinować na głowie i że wolałabyś zamienić obietnicę na coś innego, to może się zgodzi bez traumy? :)

      Ja mam inny "kłopocik". U mnie czterolatki idą do szkoły. Ania będzie miała niecałe 4,5 we wrześniu jak pójdzie. I w szkole dzieci muszą się same załatwiać. Mamy kilka miesięcy żeby się naucyzła podcierać pupę po kupie. Nawet nie chcę o tym myśleć. Poczekam do lata chyba. :(

      Usuń
  2. Nie chwalić dnia przed zachodem słońca... ale co tam... dzisiaj moje dzieci są cudowne. Po zafundowała mi jedno 'wow', ale pozytywne. Mianowicie zaczęła łapać równowagę na rowerku takim bez pedałów. Póki jedzie, to nogi w górę i wio. A jeszcze 3,5 roku nie ma. To mamuśka (fuj, jak nie lubię jak tak do mnie mówi; a mówi!) dumna i blada. Ja nauczyłam się jeździć na rowerze, gdy szłam do 1 klasy szkoły podstawowej. Ale to dlatego, że nie miałam dostępu do rowerka.

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja raz zabrałam rowerek Asi W., co stał w korytarzu w bloku, i nauczyłam się jeździć póki mogłam, bo wiedziałam, że niedługo wróci. Pięć lat miałam, pamiętam.

    Hehehe, metoda fifki wydaje mi się bardziej dydaktyczna - uczy życia w cywilizacyjnej dżungli - że nie rozpieszcza i w ogóle jest padołem łez i szczypie w oczy ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Chwaliła, chwaliła, i, ech...
    Wow na koniec dnia, to były:
    1. Po porwała pół chleba pokrojonego na kromki i w każdej wyjadła środek. Resztki znalazł Łu na oknie w małym pokoju. Co ja mam teraz zrobić ze skórkami z połowy bochenka? Grzanki jakie byłyby dobre, ale mam barszcz ugotowany, do którego nie pasują.
    2. Miłosz nas załamuje, jeśli chodzi o odrabianie lekcji. Pilnujemy jak się da a i tak co chwilę się okazuje jakiś nowy strzał w kolano. Ech...

    OdpowiedzUsuń
  5. Pokroić w kostki i wysuszyć w piekarniku. Albo za parę dni się przydadzą jako grzanki do zupy, albo do malaksera i przerobić na bułke tartą.

    Jak się zacznie okres odrabiania lekcji u mnie w domu, to ja chyba zwariuję. Ale ponoć w UK niski poziom edukacji i nie ma zadań domowych, może to nas uratuje. :)

    OdpowiedzUsuń

Etykiety

życie rodzinne (124) ogród (121) budowa (102) przetwory (31) marudzenie (28) plany (28) jojczenie (27) dywagacje (21) sso (20) filozofowanie (17) rośliny (17) dach (16) obserwacje (15) przyroda (15) zwierzęta (15) działka (14) mieszkanie (14) przyłącza (14) wnętrza (14) aranżacje (13) finanse (13) ogólne (13) życie na wsi (13) problemy (11) stan 0 (11) woda (11) covid19 (10) droga (10) nalewki (10) przepisy (9) sąsiedzi (9) kalkulacje (8) marzenia (8) okna (8) ptaki (8) wspomnienia (8) z netu (8) święta (8) ciocia dobra rada (7) prąd (7) bździuny (6) ogrzewanie (6) sądziad (6) absurdy (5) instalacje (5) kot (5) książki (5) radości (5) wiosna (5) zasłony (5) zdjęcia (5) zima (5) co ja robię tu? (4) elewacja (4) historycznie (4) kanalizacja (4) nie wiem co powiedzieć (4) politycznie tfu (4) sprawy wsi (4) wygrzebane z lamusa (4) łazienki (4) drzwi (3) fontanna (3) gaz (3) genealogia (3) inspiracje (3) kuchnia (3) odkrycia (3) pory roku (3) schody (3) wino (3) wyczytane (3) cuda natury (2) dokumenty (2) dom (2) energooszczędność (2) kompost (2) ku pamięci (2) ogrodzenie (2) pet challenge (2) piękne słowa (2) podłoga (2) przeprowadzka (2) ssz (2) wymiękam (2) zioła (2) a (1) bruki (1) dialogi (1) domek na drzewie (1) działania (1) kosopleciny (1) krupnik (1) muzyka (1) okolica (1) pogoda (1) poidełko (1) pytania bez odpowiedzi (1) reklama (1) strachy na lachy (1) szkoła (1) słowiańszczyzna (1) taras (1) tydzień Ziemi (1) wynajem (1) wypieki (1) z dialogów (1) zbiory (1) śmieci (1)